"Trzy billboardy za Ebbing. Missouri" - oglądnięty dwa razy. Nie żeby film specjalnie mnie zachwycił; po prostu tak wyszło.
Pierwsze wrażenie (po Złotych Globach, ale przed Oscarami) - film o wściekłej kobiecie o imieniu Mildred i paru wściekłych mężczyznach. Zwłaszcza Mildred ma ważne powody
do złości (nieudolność policji w szukaniu zabójców córki), ale bezwzględność z jaką bohaterka egzekwuje swe obywatelskie prawa wzbudziła mój sprzeciw. Więc ja również się wkurzyłam
- i na nią i na tępego policjanta. A skoro im się udało mnie jako widza wkurzyć, to uznałam, że aktorsko (Frances McDormand i Sam Rockwell) film rewelacyjny. Ale generalnie - bez zadyszki.
Za drugim razem
(już po rozdaniu Oscarów) - co prawda tchu mi nie zabrakło, ale zadyszka, chociaż lekka, była. Bo wściekłość, chociaż dalej grała pierwsze skrzypce, to jakby wysubtelniała i pokazała swą twarz co najmniej w dwóch odsłonach. Innymi słowy - pokazała co można przez nią stracić, ale też co można na niej zbudować.
To uczucie, zwłaszcza w wersji wściekłości bezsilnej, nie jest mi obce, więc za drugim razem przyglądnęłam się mu nieco uważniej. I, trochę zdziwiona, odkryłam, że po drugiej stronie lustra tej billboardowej wściekłości nie ma co prawda namysłu i łagodności, dobroci i mądrości, ale też i nie ma OBOJĘTNOŚCI.
Mieszkańcom Ebbing (a przynajmniej tym, których poznajemy) cały czas o coś chodzi, na czymś im zależy. Wściekają się, to prawda. Ale pomiędzy byciem złym, a rozzłoszczonym jest istotna różnica. Jest nią granica, do której się niebezpiecznie zbliżają, ale jej nie przekraczają.
Na co się złoszczą? Na los. Na życie, które nie chce im dać tego, czego pragną. Zwłaszcza, że nie pragną niczego nadzwyczajnego; no bo czy to tak wiele dać czas matce na naprawę błędów popełnionych względem córki? Albo pozwolić mężowi kochać żonę i wychować dzieci? Albo dać szansę męskiej przyjaźni nierównej co prawda, ale takiej, w której Mistrz znajduje wdzięcznego ucznia?
Oczywiście, że to nie jest wiele; więc dlaczego tego nie dostają; dlaczego im się nie udaje?
Jest taka scena w filmie, kiedy Mildred siedzi w barze z mężczyzną, który nie jest mężczyzną jej życia, ale któremu obiecała, że zje z nim kolację, bo ma wobec niego poważny dług wdzięczności.
Mężczyzna jest karłem i uważa, że dług wdzięczności plus, co najwyżej, przeciętna uroda Mildred, to dobry początek dla nich obydwojga, ale niebawem okazuje się, że bardziej niż o dobrym początku, można mówić o nieporozumieniu. Sprawa w oczywisty sposób zmierza do szybkiego i definitywnego finału, chociaż nie na tyle gwałtownego, żeby nie zdążyły paść słowa o tej wściekłości, która całkiem dosłownie zostawia po sobie zgliszcza; a na nich nie urośnie nic oprócz cierpienia.
"Anger begets anger" - słowa o gniewie (z bardzo wyrafinowanym "begets"), który rodzi kolejny gniew, są pointą i sednem tego filmu (przynajmniej dla mnie). Ale padają w sytuacji tak komicznej i tak konsternują bohaterów, że nie jesteśmy pewni czy to przypadkiem nie żart. Czy reżyser zza kadru nie puszcza do nas oka, ubolewając nad emocjonalną i intelektualną dysfunkcją swych "maluczkich" bohaterów. Jednak ostatnia sekwencja tej sceny nie pozostawia żadnych wątpliwości, że dotarło - nie tylko do Mildred.
(tak na marginesie - scen, w których miesza się sacrum i profanum jest w tym filmie sporo, ale gdyby była tylko ta jedna, to wystarczyłaby do jego komediowej kwalifikacji. O majstersztyku aktorskim dziewiętnastoleniej przyjaciółki nawet nie wspomnę).
No więc może jednak im się udaje? Może sukces i porażka to awers i rewers tej samej monety? Potykając się o czyjąś miłość, bezinteresowny gest, przyjaźń, a czasem wielkoduszność, odkrywają, że ich również na nie stać.
Jest szansa na to, że Mildred sama zobaczy to, co każdy inny widzi - ludzie owszem, nie lubią jej, ale również jej współczują. I jest także szansa na to, że żaden z tych rozzłoszczonych bohaterów nie znajdzie się w pułapce zatrzaskiwanych za plecami drzwi; że w tej gładkiej ścianie przed nimi będą zawsze jakieś inne.
Otwarte.
P.S.
Parę razy w omówieniach tego filmu napotykałam na opinie, że "Trzy billboardy" są lustrem amerykańskiego Południa, z jego nietolerancją i ksenfobią, które w takich małych miasteczkach jak Ebbing można spotkać również i dziś.
A ponieważ Missouri kojarzy mi się albo ze stanem (bez wątpienia Middwest) albo z rzeką (płynie z Północy) więc to południe tak mi się średnio lokalizowało. No, ale bliższe oględziny mapy wykazały, że Missouri rzeka wpada do Missisipi, która też płynie z Północy, ale kojarzy się z Południem. Więc OK.
Problem jest z miasteczkiem bowiem takiego w ogóle nie ma. Jest w Indianie sklep z używanymi samochodami o takiej nazwie (mężczyzna - karzeł jest sprzedawcą używanych samochodów).
Jest również w Tennssee miejsce, które się nazywa Ebbing and Flowing spring i jest czymś w rodzaju zjawiska przyrodniczego - źródła, które płynie i odpływa.
A "ebb" w angielskim znaczy odpływ, odpływać, natomiast "ebbing" odpłynięcie. Wszystko razem zmierza chyba do jakichś znaczeń niedosłownych, ale wchodzić w to nie czuję się na siłach. Ale tak odnotowuję - ciekawostka do zapamiętania. Przeze mnie ma się rozumieć.
Parę razy w omówieniach tego filmu napotykałam na opinie, że "Trzy billboardy" są lustrem amerykańskiego Południa, z jego nietolerancją i ksenfobią, które w takich małych miasteczkach jak Ebbing można spotkać również i dziś.
A ponieważ Missouri kojarzy mi się albo ze stanem (bez wątpienia Middwest) albo z rzeką (płynie z Północy) więc to południe tak mi się średnio lokalizowało. No, ale bliższe oględziny mapy wykazały, że Missouri rzeka wpada do Missisipi, która też płynie z Północy, ale kojarzy się z Południem. Więc OK.
Problem jest z miasteczkiem bowiem takiego w ogóle nie ma. Jest w Indianie sklep z używanymi samochodami o takiej nazwie (mężczyzna - karzeł jest sprzedawcą używanych samochodów).
Jest również w Tennssee miejsce, które się nazywa Ebbing and Flowing spring i jest czymś w rodzaju zjawiska przyrodniczego - źródła, które płynie i odpływa.
A "ebb" w angielskim znaczy odpływ, odpływać, natomiast "ebbing" odpłynięcie. Wszystko razem zmierza chyba do jakichś znaczeń niedosłownych, ale wchodzić w to nie czuję się na siłach. Ale tak odnotowuję - ciekawostka do zapamiętania. Przeze mnie ma się rozumieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz