czwartek, 23 grudnia 2021

Notatnik 18 podróżniczy


14.12. wtorek rano, czekając na continental breakfast, Merida 

Miała być jedna, a było cztery. Noce w Meridzie. Łatwiej (i taniej) jest wrócić do bazy, niż szukać po drodze (wszak drogi są dobre, więc powrót łatwy:), dziś jednak czas na dalszą eksplorację. 
A wczoraj żółte miasto czyli Izamal i słynne Chichen Itza.
Jest w internecie lista (25 sztuk) kolorowych miast na świecie. Czyli takich, w których domy są pomalowane na różne kolory. I jeżeli różne kolory domów miałyby być kryterium zaliczania “do”, to w Meksyku co drugie miasto jest kolorowe! Są wyjątkowe i uroczo kolorowe jak Guanajuato, ale to nie zmienia faktu, że w Meksyku rozmaitość i intensywność barw jest estetycznym fundamentem.
Ale sprawa z Izamal ma się trochę inaczej. Bo Izamal jest konsekwentnie żółte.
Na świecie jest parę niebieskich (Dźodphudr w Indiach, Szafszawan w Maroku, Juzcar w Hiszpanii), ale reszta to literalnie kolorowe; bardzo ładne, ale w pewnym sensie powielają schemat.
Izamal jest na Jukatanie, więc niebo intensywnie niebieskie, a jeśli chmury to świetliście białe i to, z tą ochrową żółcią robi wrażenie.
Główną atrakcją jest Kościół i klasztor franciszkanów (z żółtą fasadą- a jakże!), zbudowany na ruinach budowli majańskich w XVIIw.), położony w samym centrum. Obejść klasztor dookoła to zwiedzić miasteczko, więc sznur różnokolorowych (sic!) dorożek przy głównym placu ma hm.. średnie uzasadnienie…

Stragany, dorożki, chrzczone soki pomarańczowe - turystyczne przygotowanie na dużą skalę, a tutaj skala mała i swojska. 

15.12. środa rano, w hotelu, w miejscowości Tizimin

Chyba nadchodzi czas pewnej cezury w podejściu do tej mojej podróży. Pewnie temat powróci w przemyśleniach podczas podróżowania i pewnie nie raz. Ale to też jest część tego doświadczenia, które dla mnie jest zupełnie nowe i nieprzewidywalne. Trochę patrzę się na siebie z boku - myślałam, że będzie tak i tak, a jest inaczej.
Na przykład dziennik. Dalej chcę porządkować i zapisywać, ale coraz bardziej dla siebie; własnego rozeznania.
Bo dotąd moje życie, to w podróży, przez to, że publikuję bloga na fb, stało się nie tylko moje. Życie. 
Ten blog ma niewielki zasięg, nie budzi jakichś specjalnych emocji i generalnie to jest działalność a muzom. Pewnie - „rząd dusz” czyli followersi byliby super, ale jak się nie ma, co się chce, to się lubi, co się ma:)
No i poza wszystkim - niby z jakiego powodu mieliby się pojawić? Mnóstwo ludzi podróżuje, prawie wszyscy się „dzielą” i „zapraszają”, ich relacje są bardzo ciekawe i „śledzone”, a moja - dla garstki. Ale za to mam tę garstkę przed oczyma i chyba (dla mnie) tak jest lepiej.
No więc ad rem - to życie, które mam teraz, staje się coraz bardziej moje. Wraca powoli w koleiny, zwyczajnej dla mnie, intymności.
I powszednieje przy okazji.
Bo do tej pory odczuwałam je jako święto. Wielkie wakacje. Widokówkę.
I to się zmienia.
Wczoraj zaczęłam układać zdania o wizycie w Chichen Itza i porzuciłam. Nie miałam ochoty na pisanie, a w dodatku zaczęłam odczuwać coś w rodzaju niestosownej nachalności tych fb publikacji. Więc bardziej dla siebie. 
Taki stan i takie refleksje. Może się zmieni coś znowu, ale jest zasada - nie wymazuję.

1. Chichen Itza (13.12) - rzeczywiście imponujące. Robi wrażenie wielkością i czystością rysunku na tle nieba. 4 godziny chodzenia wokół. Zmieniło się światło w międzyczasie i to też było niezwykłe. Chichen Itza to wielki kompleks (wszystko jest w internecie). Dla mnie najciekawsze - kolumnada ciągnąca się od świątyni wojowników i sama piramida.
Tłumy turystów wypłaszczają wrażenie. Ale to nieuniknione.
2. Jukatan - numerowane ulice - to wielki plus. Znacznie łatwiej się poruszać. W końcu coś widzę.
Nie ma moich ulubionych „zielonych soków” i w ogóle mało soków. Wsie były lepsze!:) Dużo jedzenia na amerykański sposób i zaczynam być głodna:)
3. Koło hotelu (La Eremita) była maleńka piekarenka i kawałki placka. Ciasto francuskie, a w środku szynka, ser i papryczki chili (jalapeno). Celowo nie zapytałam jak się to nazywa, bo bałam się powtórek! Pychota. Zjadłam dwa kawałki i się przejadłam. Były enzymy i inne medykamenty trawienne.
4. Cenota Lol-Ha (14.12. wtorek) Inna od Pebe. Odkryta i wysoka. Bałam się tam wejść. Ostatecznie pływałam z grupką szwajcarskiej młodzieży (dwie pary). Mieli stare GMC i jechali z Seatle. Bardzo stylowi i cool. Nie bardzo chcieli ze mną rozmawiać, choć byli super uprzejmi (mam zdjęcie pływające dzięki nim). Myślę, że byłam dla nich za stara. Inny świat. A pływanie było bardzo refreesching. 
5. Valladolid (14.12) - miasto z ładną starówką. Trochę przypomina Izamal (dużo żółtego), ale nie tak konsekwentnie. Bardzo czyste i zadbane. Wyjątkowo jak dotąd. W klimacie meksykańskie, kolorowe, ale dbałe o porządek. Po południu trafiłam na rewelacyjne światło. Zrobiłam tylko kilka zdjęć i czuję, że zacznę się ograniczać. To chyba część tego spowszednienia i odchodzenia od „bycia reporterem” (z Bożej Łaski:)))

Zaraz wyjeżdżam do Rio Lagartos - Los Colorados. 
Trochę zamieszania, bo w Meridzie nie poszukałam banku (bo niedziela) i zabraknie mi gotówki, a czytam, że na Holbox będzie potrzebna. Więc muszę trochę drogi nadrobić i pojechać najpierw do Cancun. Bardzo ciężko z cs. Wszystkie zapytania do tej pory - odmowne - w Cancun. I w ogóle na Jukatanie jakby ciężej. W Meridzie też kiepsko, chociaż hotel był bardzo OK. Do polecenia.
P.S.W hotelu w Tizimin deska klozetowa jak koło ratunkowe - nadmuchiwana w środku. Koloru różowego; przeczuwam metaforę ale nie wiem jaką. A spieszę się. Do przemyślenia.

15.12. wciąż środa, ale wieczór, Cancun, hostel Valida
1. Byłam na Los Coloradas i Las Flamingos. Pierwsze to różowa laguna. Sól (wydobywa się ją) powoduje taki kolor (tej soli jest 30%. Przy 6% woda jest lazurowa i w takiej brodziły flamingi. Wszystko razem rozczarowuje. W pierwszym przypadku horrendalna cena za przejście 100 metrów do punktu, z którego morze i różowa laguna są prawie obok siebie. Zapłaciłam, jak już tam byłam ($15), ale średnio do polecenia. A flamingów było 5 na krzyż i w dodatku daleko. W maju, kiedy mają okres godowy jest ich ilość fotogeniczna, ale mamy grudzień niestety. Opowiedział mi o tym chłopak, który pojechał ze mną do tych flamingów i zażyczył sobie za to $10.. No a teraz w Cancun, bo nie mam już gotówki, a banki nie są zjawiskiem częstym na prowincji.
2. W Cancun nie znalazłam cs, ale hostel OK. Lubię tę atmosferę powojennej kamienicy - takiej z serialu „Dom”. Hostele mają duszę, ale nie mają prywatności. U mnie występują (dusza i prywatność) na zmianę.
3. Miałam dziś 224 km przemyśleń na temat starości i w związku z tym ciszę w aucie. Było smutno, głęboko i definitywnie. Ostateczna i najbardziej ogólna konkluzja - zrobić wszystko, co można, żeby nie wpaść w pułapkę udawania, że się jest młodszym niż się jest. To wbrew pozorom wcale nie jest proste i wymaga pewnych zabiegów. Wymyślenia siebie w starości, żeby z kolei uniknąć smutnego i prostego bycia starą. Na początek - zapuszczam siwiznę. Grzechem by było nie skorzystać z okazji, jak już narosło 3 centymetry. Bardzo ładnego i lśniącego sreberka:)

17.12. piątek, Playa del Carmen
Dziś poczułam się zmęczona. Po nocy w niezłym hotelu, porannym prysznicu, siedząc na patio pod palmą i wreszcie z zielonym sokiem - ogarnęło mnie zmęczenie. Nie fizyczne, chociaż też, ale taki rodzaj zmęczenia, który płynie ze smutku. 
Pewnie to sprawa świąt. Niewiadome, niezlokalizowane - nie czekam, bo nie wiem na co. Chciałabym być z bliskimi.
Ale te miejsca na Jukatanie też działają dołująco. Tłoczne, gwarne, obojętne, luksusowe za murami, pijane i rynsztokowe na ulicy. Isla de Mujeres (Wyspa Kobiet). Porażka. Miał być cichy Holbox, ale zamieszanie z gotówką, za dużo tam i z powrotem.
Zaraz idę oglądać Playa del Carmen. Wczoraj przeczołgałam się samochodem przez główny deptak, (miałam adres hostelu od Ali - Rosjanki poznanej w San Todos). Nie było miejsca i dobrze. Za dużo, za głośno, za młodo, za wulgarnie. Dla mnie. Bo tak w ogóle to świetnie. Tętni życie. Ludzie są ze sobą. Tylko, że nie przeskoczę w sobie starości i nie chcę. To już nie jest świat, który mi się podoba, chciałabym tam być. Lubię się mu przyglądać na chwilę i znikać. I nie oceniać, ani potępiać. To największa zmiana jaką w sobie widzę od czasów, kiedy byłam…no; dużo młodsza); wtedy pierwsza do skrupulatnego odsiewania, wyrokowania co tak, a co nie. Już tego nie ma. Trzymać się tego co moje, ale nie sądzić tego, co moje nie jest.
Bo tak w ogóle i nie tylko młodzi - bardzo lubię ludzi, są sensem. Ale tak samo lubię być sama. Może to jest tak, że ludzi trzeba przeżywać samotnie? Mieć na nich czas w ciszy? Może żeby poczuć ich smak, trzeba mieć przerwę w dostawie? Zresztą tak, jak ze wszystkim - nadmiar zabija wartość. I radość.
Znalazłam w necie małą, prywatną plażę koło Tulum. Nie sądzę, żeby się powtórzyła La Ventura, ale potrzebne mi jest morze. Trochę ciszy. I szum w nocy. I uciec z Jukatanu. I żeby już było po świętach..

18.12. sobota, laguna Cayuco Maya, w namiocie
Nie było małej plaży. I już wiem dokąd udają się tłumy młodzieży po wylądowaniu w Cancun. I skąd są te zdjęcia cudownie lazurowego morza - to są prywatne plaże w Tulum, w strefie biosfery. Przepiękna biała plaża z wydmą, pokawałkowana na wąskie paski, należące każdy do innego właściela, który upycha namioty na swoim kawałku. Jest ich zatrzęsienie. Wzdłuż wydm, od strony lądu, biegnie droga, a na niej salony - tatuażu, masażu, yogi, kawiarnie i restauracje oraz wypożyczalnie rowerów. Mnóstwo młodych ludzi w kostiumach kąpielowych i z plecakami, wymęczonych upałem, kręci się po drodze, chyba próbując znaleźć swoje miejsce w Meksyku:)
Uciekłam stamtąd. Na pustą i mokrą lagunę, 20 km na południe, ale rano właściciel kazał mi się wynosić. Załapał się na organizację dużej imprezy i namiot w suchym miejscu mu zawadzał:) Dotarłam na inną, suchszą, ale bez przesady i jutro chyba dalej.
Po plażowych doświadczeniach miałam dość Tulum; pojechałam tylko do Cobo - wioski Majów, 40 km od Tulum. Mniej ludzi niż w Chichen Itza, więcej do dotknięcia. W komplecie z majańską urodą lokalnej ludności można sobie wyobrazić sporo.

19.12. niedziela, przy lagunie nr 2
Wsiąkam coraz bardziej w siermiężność (zwaną ekologią dla podbicia ceny), ale jeszcze nie doszłam do skwapliwego karmienia z ręki białej świni, z długim, twardym włosem, o wyrazie twarzy (pyska) p. Bukietowej w chwilach towarzyskiej satysfakcji. 
Zwinęłam się w kłębek na krześle z talerzem jajecznicy z fasolą i przestałam ruszać w nadziei, że jajecznica przestanie pachnieć. To nie nastąpiło i świnia obeszła mnie dookoła kilka razy - wystarczająco długo, żeby jajecznica wystygła. A potem sobie poszła. Zemściła się czyli. Ciekawe czy jutro też przyjdzie.
Laguna numer dwa, w dzień, okazała się bardzo przyjemnym miejscem i chyba zostanę tu na święta. Komary dają trochę w kość, ale tylko wieczorami, a deet jest dość skuteczny.
Poznałam dziś na lagunowym molo Peruwiankę Orri, z Cusco. Miała ze sobą popielaty kamień w kształcie jajka, z dwoma małymi dziurkami i to był kamień, który uzdrawiał jej życie seksualne i towarzyskie. I zdawała z tego, na brzegu pomostu, na tle spokojnej laguny - relację video. Robiłam za kamerzystkę, więc się zaprzyjaźniłyśmy. Mam jej dać znać, kiedy będę przybijać do Cusco, to ma mnie polecić różnym przewodnikom i szamanom. Zobaczymy.:) 

21.12. wtorek, Cayuco Maya Laguna
Namiotowa historia. Wstydliwa. 
W Oklahomie, na campingu, zostawiłam na trawie kijkową konstrukcję namiotu - poles. Dwa dni później się zorientowałam. Dzwonię - już w śmieciach, a śmieciarka właśnie odjechała. Mój namiot stał się bezużyteczną szmatką.
Znalazłam zapasowe na Ali Express, ale gdzie ma przyjść przesyłka? I kiedy? 
Pomogła mi Donata, Polka z Puebli (platformowa znajomość), którą na początku trochę te kije zadziwiły i przyczaiła się nieufnie. Ale jakoś poszło i kije są. Z Donatą spotkałyśmy się w Puebli w jej pięknym, meksykańsko - polskim domu. OK - mam swój namiot; mały, lekki, drogi i nieprzemakalny (sprawdzone w Oklahomie).
However, pomiędzy Oklahomą i Pueblą sporo namiotowych nocy było, możliwych dzięki kolejnemu namiotowi nabytemu w Ensanadzie, za $35 USD, w sklepie z używanym sprzętem sportowym, do którego zaprowadziła mnie Carrol - pierwsza z moich licznych Aniołów Podróżnych. Jest nieprzyzwoicie ciężki, ale póki jest auto - co mi tam. 
Jest również duży i wygodny. A dziś w nocy okazało się, że przemakalny. Bardzo przemakalny.
Właśnie wszystko się suszy.

22.12. środa, moja laguna, ranek
Bogusia. W głowie od rana. Codziennie musi o mnie pomyśleć, bo przysyła mi życzenia dobrego dnia! Czuję, że jestem u niej gdzieś z tyłu głowy i taka świadomość jest bardzo krzepiąca. Dużo wdzięczności w sercu.

23.12. Moja laguna, ranek
Świnia ma na imię Rosita. Ma być poczęstunkiem wigilijnym i przy całej rezerwie jaką do niej żywię, uważam to za rodzaj kanibalizmu. Na pewno nie przełknę Rosity w najmniejszych ilościach.
Dowiedziałam się o tym wszystkim od meksykańskiej rodziny z Leon. Trzy pokolenia; środkowe to Patricia z mężem. Patricia uczy angielskiego, więc obyło się bez telefonów. A poza tym mąż patrzył na nią jak na herosa i może o to chodziło…?
Pojechaliśmy razem do Cocolitos - jedna z plaż przy lagunie Bacalar, gdzie rzeczywiście widać, że w folderach jest ziarno prawdy. Woda po horyzont jest co najmniej w siedmiu kolorach bo i głębokość i światło. 
Wróciliśmy jednak (przynajmniej ja) z ulgą bo nothing like here:) 
(Przy okazji meksykańskich znajomości (bo to reguła) - „dzień dobry” musi być absolutnie na początku. Bez „dzień dobry” nie ma żadnego kontaktu. A po pierwszym zdaniu - wymiana imion).
Patricia zapytała co bym chciała o nich wiedzieć i na chwilę odebrało mi mowę.
-nie wiem, nie mam pojęcia. Byli czytelni jak dobry komiks. Wszystko co istotne widoczne pomiędzy słowami.
- Well.. how old is your jungest doughter? - wysiliłam się:)
W każdym razie - ognisko, jedzenie, muzyka z telefonu i zdjęcia. 
Poradziliśmy sobie….
P.S. A Rosita chyba jest ślepa. Szukałyśmy oczu w jej twarzy z Holenderką - Mariką (już wyjechała).
Były tylko, zarośnięte błoną, dwa małe otwory

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...