czwartek, 2 czerwca 2022

Notatnik 43 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/Hk4jb3pah9Em29Dh8

https://photos.app.goo.gl/zeoLHGE4GGvx3pKa8

https://photos.app.goo.gl/fSeAHYP58wgAAg2KA

30.05.2022. Quito, Ecuador (na dachu w Secret Garden)

Ekwador zaskakuje pozytywnie. Przynajmniej mnie zaskoczył. Czym? Schludnością. 
Przyzwyczaiłam się już do swobodnego traktowania śmieci w latynoamerykańskim świecie. Co prawda wciąż nie mogę powiedzieć, że ma to swoisty urok (jak twierdzą niektórzy) ale przestało mnie to irytować.
A tu proszę - Ekwador bez śmieci!
Jest skromnie, żeby nie powiedzieć biednie. Z pewnością siermiężnie.
(trochę mi to przypomina Białoruś sprzed dziesięciu lat). Ale nie ma śmieci na ulicach i na poboczach dróg tez nie ma.Taka obserwacja póki co. Jak się pojawią (śmieci)wprowadzę korektę. Bo na razie w Ekwadorze równo od tygodnia.
Najpierw miasteczko Otavalo. Dwuhasłowe - targ rękodzieła i wysoki procent ludności rdzennej.(właśnie wczoraj się dowiedziałam, że określenie Indianie ich obraża, jako że tak nazywani byli przez najeźdźców i bycie Indianinem równało się z byciem na dnie wszelkiego bycia)
No więc ludność rdzenna w Otavalo, rzeczywiście w licznej reprezentacji, przypomina mi trochę San Pedro w Gwatemali. Też mówią własnym językiem (Quichoa) i też hiszpański jest dla nich second lengauge (dlatego, tak samo jak w Gwatemali, w Quito i okolicy jest dużo szkół hiszpańskiego dla cudzoziemców, bo hiszpański ludności rdzennej jest szkolny i zrozumiały). Noszą stroje regionalne (podobnie jak w San Pedro bardziej kobiety niż mężczyźni) i zaplatają, najczęściej dość grube, warkocze. Obie płcie.
Jednakowoż strój ekwadorski jest znacznie skromniejszy. Na haftowaną, białą bluzkę z bufkami, kobiety zakładają coś w rodzaju narzutki zawiązywanej na jednym ramieniu, w ciemnym kolorze (najczęściej granatowym). Na szyi kilkanaście sznurów malutkich, złotych kuleczek które sięgają podbródka. Spódnica ciemna, zakładana, z pęknięciem z boku i halką pod spodem, podtrzymywana szerokim pasem. Na głowie złożony kilkakrotnie kawałek materiału. Rogi poszczególnych warstw są zawiązywane pośrodku. Jak ta konstrukcja nie spada paniom z głowy? Nie mam pojęcia. W każdym razie młodsze chętniej sięgają po bejsbolówki. Od szyi po kostki - strój ludowy. Głowa i stopy - wpływy amerykańskie i trendy ogólnoświatowe czyli czapka z daszkiem i obuwie sportowe.
Wszystko razem raczej monochromatyczne. Dalekie od nieokiełzanej bujności gwatemalskich kolorów. 
A targ rękodzieła to raczej chiński import. Przynamniej w pewnym, według mnie wysokim, procencie.
Największy ruch w soboty i szczęśliwie byłam tam w środku tygodnia. W soboty ulice są zamknięte, a ludzie #snująitargują# się wszędzie; robią różne deale i najczęściej takie, na jakie ich stać. Obie strony są zadowolone.
Osobiście zakupiłam naszyjnik i kolczyki koloru turkusowego, z nasion - olbrzymów jakiejś palmy, której nazwy nie pamiętam, w sklepiku prowadzonym przez producentkę. Widziałam taki naszyjnik w Quito na innym targu i kosztował trzy razy więcej. Więc może mi się udało. Ale nawet jak mnie zrobiła w konia, to i tak naszyjnik mi się podoba:)
Czekam na Cuenca - zagłębie produkcji oryginalnych panamskich kapeluszy. 
W Otavalo był jeszcze targ warzywny i lokalne jedzenie. Ale takie bardzo lokalne, bez gastronomicznej cepelii. Taniutkie. Na ławeczce, twarzą w twarz z kucharzem. 
Bar mleczny w ekwadorskim wydaniu. 

31.05.2022. Quito, Szkoła Tańca u Charlesa.   

No, to czas na pierwszą korektę. Quito ma dzielnicę luxury w okolicach parku La Carolina i czuć tutaj powiew nowoczesnego i dużego miasta. W zestawieniu z pokoikiem w szkole tańca i zarazem miejscem ostatniej rezydencji, zrobiło się trochę niezwykle, trochę zabawnie. Mój gospodarz uczy tańca i mieszka w szkole. Więc na dzień dobry(a właściwie dobry wieczór) był dwugodzinny kurs salsy classic (kubańska) i nowojorskiej.
W pierwszej metrum jest na trzy, w drugiej na cztery. Widać los chce żebym tańczyła salsę. Tylko z kim? :))
No i Quito.
Jeszcze tydzień temu ledwie sobie mogłam przypomnieć, co mam tutaj zobaczyć. Turystyczny przystanek.
A zrobiło się jedno z ciekawszych miejsc jakie widziałam do tej pory.
Duża w tym zasługa Fernando - hostelowego przewodnika za tipa (genialny sposób na „czarne” zarobki w białym opakowaniu:).
Fernando jest bardzo profesjonalny i daje z siebie wszystko. W czterech godzinach zmieścił sporo wiadomości o mieście, kraju i sobie samym, zorganizował szybki kurs salsy w muzeum, zaserwował poczęstunek lodami, cukierkami z tutejszą wódką i lokalnym ponche (pianka z mleka, piwa, jajek i cukru - mnie smakowało, innym nie). Na koniec była degustacja pysznej czekolady, z której Ekwador słynie (mała tabliczka $5US).
Zdjęcia pamiątkowe po drodze to już standard. 
Fernando bardzo nie lubi Kościoła Katolickiego, więc tylko pokazał z wierzchu obowiązkowe budynki. Do których wróciłam i naprawdę warto było! 
Dla pamięci - Kościół Jezuitów pod wezwaniem św.Ignacego Loyoli z XVII w. - wstęp $5US, nie wolno fotografować, bo jakiś czas temu ktoś pomysłowy zaczął sprzedawać zdjęcia wnętrza kościoła w kryptowalucie i miały to być udziały w wartości materialnej zabytku. I kupujący zaczęli zgłaszać roszczenia. Trochę mi się to kupy nie trzyma, ale faktem jest, że nie wolno robić zdjęć. Zrobiłam ukradkiem jakieś, a potem sfotografowałam plakat, żeby pamiętać jak to wyglądało. A wyglądało imponująco! Wszystkie drewniane detale i rzeźby pokryte są szczerym złotem. Wchodzi się jak do złotej komnaty. Dołączyłam do amerykańskiej wycieczki i się dowiedziałam, że ogółem zużyto 170 funtów złota. A wygląda jakby tonę.
Dalej - Kościół Franciszkanów i Bazylika Narodowego Ślubu (Basilica del Voto National) pod wezwaniem Serca Jezusowego. Projektował ją francuski architekt i celowo nawiązał do Notre Dame. Robi wrażenie. Można wejść na jedną z wież i podziwiać detale z bardzo bliska. Podobnie jak w Paryżu, bazylika jest zdobiona motywami ze świata przyrody, ale tutaj mamy mrówkojady, aligatory, małpy i kondory (symbol świata latynoamerykańskiego.)
Bazylika (zbudowana na początku XXw, a konsekrowana przez Jana Pawła II w 1989r.) nie jest dziełem skończonym i nigdy nie będzie. 
A to za przyczyną legendy (takiej z rodzaju „nowej tradycji” bo jakaż to legenda, skoro sama katedra całkiem młoda jest), która głosi, że jak dojdzie do jej czyli katedry  ukończenia to ludzkość czeka koniec świata.
Ten spacer po starym mieście to był raczej trucht i zasapywaliśmy się co chwilę, ale, przynajmniej ja, miałam poczucie, że miasto zyskało ramy. 
Zarówno przestrzenne (rozpięte w swej starej części pomiędzy figurą Maryi Dziewicy (El Penecillo) od południa i bazyliką od północy - na starym mieście nie sposób się zgubić), jak i kulturowe. Późniejsze niespieszne eksplorowanie nie było już łażeniem bez celu.
Nie obeszło się bez środka ziemi czyli Mitad del Mundo i przy tej okazji było zwiedzanie muzeum poświęconego tradycjom rdzennej ludności. Wrażenie robi opowieść o skalpowaniu i preparowaniu ludzkich głów do wielkości pięści. 
Każda głowa to był paciorek naszyjnika, który miał zapewniać niezwykłą moc. Będącą sumą zawartości poszczególnych głów. Dla nas dość makabryczne. 
No a na równiku jak to na równiku - jajko stoi na gwoździu i nie spada, od północy woda kręci się w innym kierunku niż od południa i nie można utrzymać równowagi na linii równika. Cała wycieczka próbowała (niektórzy z sukcesem), oprócz mnie. Moja porażka była bardziej pewna niż równik:)
Z osobistych obserwacji - telefon przez pięć minut był out of service. Czy to sprawka równika? Tego jeszcze nie wiem.
Ale się dowiem:)
No, a dziś w bok od turystycznych szlaków, czyli muzeum, znów z polecenia Joanny z Taurona Park. 
Casa Museo Guayasamin i Capilla del Hombre. To jest jedno miejsce.
Guayasamin jest najwybitniejszym współczesnym artystą Ekwadoru. Zmarł dwadzieścia lat temu, pozostawiając po sobie tysiące obrazów, rysunków, imponującą kolekcję sztuki prekolumbijskiej i okresu kolonialnego, ale przede wszystkim projekt wdrożony w życie i będący uwieńczeniem przekonań i przesłania artysty czyli Kaplica Człowieka. Budowla w kształcie ściętego stożka, bez okien, z prześwitem w miejscu ścięcia, ma symbolizować ludzką możność i powinność skupienia się na sublimacji uczuć wyższych, a równocześnie rozważaniu wszystkich krzywd i cierpienia jakie człowiek zadaje drugiemu człowiekowi w imię schlebiania żądzy władzy, pieniądza, w imię poczucia wyższości jednych nad drugimi. Czyli niesprawiedliwość społeczna, która go najwyraźniej bardzo bolała. Guajasmin miał lewicowe poglądy, przyjaźnił się z Castro i deklarował się jako ateista.
Jakby na przekór tym deklaracjom kolekcjonował sztukę religijną, choć nie tylko. Wydaje się, że fascynowała go istota religijności, która jest patrzeniem w ten prześwit stożka właśnie… . Zresztą nie wiem, nie chcę się wymądrzać, bo się nie znam. 
Dla mnie jest to artysta, który łączy dość uproszczony, czarno-biały obraz świata z formą pełną rozmachu i odniesień ( fascynacja kubizmem i pracami Picassa z tego okresu jest bardzo wyraźna, żeby nie powiedzieć wtórna). Skala tego rozmachu stanowi o jego artystycznej sile. Jednym słowem - muzeum robi wrażenie. 
Usytuowane na wzgórzu, z pięknym widokiem na Quito, zaraz obok jego domu (obszernego i bardzo luksusowego, w którym spędził ostatnie dwadzieścia lat życia i w którym pomieszczone są jego liczne kolekcje) przypomina, że marzenia się spełniają.
Zresztą prywatnie był chyba sybarytą. Piękny dom, trzy żony, trzy rozwody, siedmioro dzieci. Bywalec na światowych salonach. Spora nadwaga. Cukrzyca i zagrożenie ślepotą. Operacja w Baltimore i zawał.
Tak właśnie.

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...