19.06.2022. Quito, Ekwador
No i wygląda na to, że polityka mnie dopadła. Może nawet Historia, bo nie wiadomo jak się to wszystko skończy. W Ekwadorze trwają strajki, a epicentrum zamieszania oczywiście w stolicy. Ale drogi blokowane są wszędzie i autobusy nie kursują. Dziś rano przyszła wiadomość, że terminale działają, spakowałam się szybko i byłam gotowa do wyjścia. A tu godzinę później następna wiadomość, że tak, można wyjechać z Quito, ale dojechać tylko za opłotki. Potem sobie trzeba radzić stopowaniem i nie wiadomo co się może wydarzyć. Bo na drogach pełno protestujących, wśród nich nie wszyscy dla idei, ja nie wyglądam na tubylca, a w dodatku nie znam hiszpańskiego. A nawet jakbym znała, to i tak na próżno, bo protestujący mówią we własnym narzeczu, jako że strajk jest organizowany przez indigenous. Ludność rdzenną. Wygląda na to, że tędy biegnie oś podziału w społeczeństwie ekwadorskim. Bo strajki wcale nie mają masowego poparcia.
Jestem nieźle zorientowana w rozwoju sytuacji, bo mieszkam u Ekwdorczyka, którego rodzina i on sam, ma przyjaciół tu i tam i który rzeczywiście chce mi pomóc.
Sprawdza się moja metoda przedkładania, ponad wszystkie inne możliwości, okazji do mieszkania z lokalsami. Do mojego gospodarza przeniosłam się z hostelu na Starym Mieście, w którym było super, ale coś mi szeptało, żebym skorzystała z zaproszenia.
I od samego początku było jasne, że decyzja była słuszna. Mogłam zostawić ciężki plecak w Quito i na Galapagos poleciałam tylko z lekkim i małym. Poza tym Charles (mój gospodarz) mieszka w najbardziej bezpiecznej dzielnicy, very fancy, podczas gdy w downtown trwają walki i spacery raczej niewskazane. No i wreszcie teraz - byłabym w jeszcze większych tarapatach bez tego trzymania ręki na pulsie przez ludzi stąd. Najbardziej energiczna to jego siostra jest - cała się trzęsie z oburzenia i nie widzi tego dobrze. Moja inna ekwadorska znajoma w Bańos, do którego usiłuję dotrzeć, zdaje się mieć podobny punkt widzenia, jako że korespondujemy intensywnie. No więc wszystko razem, całkiem dosłownie, d..a.
(dziś jest dzień ojca więc cała rodzina zebrała się w jednym miejscu, ale wszyscy są dalecy od celebracji w związku ze strajkami).
No i całkiem nieoczekiwanie Ekwador, z kraju, którego ledwie położenie znałam, zrobił się krajem, którego polityka wpływa bezpośrednio na moją. Co prawda podróżniczą, ale zawsze politykę:)
Tak w ogólności - w Ekwadorze jest ciężko z pracą, ale jeśli już ktoś ją ma to żyje przyzwoicie. Dolar amerykański jest ich walutą, jako że dwadzieścia lat temu powierzyli swoje rezerwy złota Ameryce. W wyniku gigantycznych kłopotów finansowych. Wtedy to był dramat, bo mnóstwo ludzi potraciło oszczędności życia, bowiem przelicznik był bardziej niż niekorzystny. Ale teraz nie narzekają. Średnia pensja to $400, wynajem mieszkania w Quito $200.
Bardzo tani transport (benzyna po $1.4 za litr, poszła w górę prawie 100%) i ta podwyżka była punktem zapalnym strajków, ale oczywiście nie tylko o nią chodzi) i tanie kwaterowanie. Stosunkowo drogie jedzenie w porównaniu do innych latynoskich krajów. Nie wiadomo dlaczego bardzo drogie wszystkie rzeczy związane z apteką, bo nie tylko lekarstwa. Wilgotne chusteczki do wycierania rąk $6!. Ale generalnie nieźle. Ekwador ekonomicznie lepiej stoi niż Kolumbia lub Wenezuela, więc mają problem z emigracją zarobkową.
(zaczepił mnie na ulicy żebrzący i prosił o pieniądze - jedyny argument to było jego kolumbijskie pochodzenie. Podobnie miałam w Meksyku z żebrzącymi z Gwatemali).
Mają świetne warunki do rozwoju turystyki, bo na stosunkowo niewielkim obszarze (to przecież mały kraj) mają trzy strefy klimatyczne (pacyficzne wybrzeże, środek przecięty przez Andy z klimatem górskim i chłodnym i wreszcie strefa amazońska), no i mają Galapagos. Jak w pigułce.
I są w strefie obszarów roponośnych.
Moim zdaniem nie wykorzystują potencjału, ale to pewnie kwestia czasu. Dla podróżników to lepiej, bo w miarę spokojnie. Dlatego tutaj właśnie zaplanowałam amazońskie klimaty, ale w tej sytuacji to nie wiadomo jak się potoczy. Póki co działam w zamierzonym kierunku:)
A wracając do strajków - sporo wiem, ale ciągle za mało, żeby sformułować własną opinię.
Bo po rozmowach z rodziną Charlesa to wygląda to tak, że po pierwsze i przede wszystkim, rdzenna ludność jest liczna, dobrze zorganizowana i zdeterminowana. Niespecjalnie przebierają w środkach blokując drogi, odcinając regiony rolnicze kraju od nierolniczych i wyrzucając transporty warzyw i owoców na pobocza, co skutkuje tragicznym zaopatrzeniem i galopującą drożyzną. Są zrównani w prawach obywatelskich, ale chcą więcej, więc wszystko podlega totalnej krytyce.
Postulaty polityczne mieszają się z ekonomicznymi. Strajk je pogłębia, ale chyba o to chodzi, bo w przyszłym roku są wybory i nadarza się szansa na przejęcie rządów. Póki co rządzi prawa strona, ale piłka jest w grze. No i są zorganizowani i zjednoczeni, mają poparcie boliwijskich działaczy politycznych tej samej opcji. Co prawda czasem ta jedność jest wymuszana (na przykład presją do brania udziału w strajkach), ale póki co wydaje się, że są stroną wygrywającą tę bitwę. Czy wojnę to się okaże, bo społeczeństwo wcale nie jest jednomyślne.
Porozmawiam o tym z moją znajomą z Bańos, która przysłała mi pełną listę postulatów przetłumaczoną przez Google, więc mają one sens, hm, miejscami niejasny, że tak to ujmę.
No cóż; trzeba było kupić kapelusz typu panama wcześniej. Nie czekać na ekwadorską Cuenca.
Ale nie ma sprawy. Mam inne czapki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz