poniedziałek, 15 stycznia 2024

Azja 2

 https://photos.app.goo.gl/FtJVas5chMH1wQjT9

https://photos.app.goo.gl/psek7xbXu6yEEWZw5

https://photos.app.goo.gl/TpY5zBeD6aei8U2QA

https://photos.app.goo.gl/oQH7uPEZT4ESLLng6

14.12.24 - Bangkok, Tajlandia

Tak więc nie muszę się martwić o pamiętanie - mam obiecany szczegółowy raport od Petera, oczywiście z pominięciem osobistych kawałków. To może być ciekawa konfrontacja ale póki co z własnej relacji nie rezygnuję. 
Zwłaszcza, że nie będziemy cały czas razem. Dziś na przykład pojechał oglądać most na rzece Kwai, a ja zostałam w Bangkoku. 
Bo jeden dzień zwiedzania to trochę mało dla mnie jako będącej tu po raz pierwszy, a poza tym większość moich podróży odbyłam sama i nauczyłam się nie nudzić ze sobą. 
A nawet polubiłam ten stan. Wspólne zwiedzanie ma wiele zalet, ale samotne również je ma. Tak więc dziś pojechałam na największy targ świata - Chatuchak. Czy on rzeczywiście największy to nie jestem pewna, ale że wielki i męczący to owszem. 8000 sklepików i rozmaitych jadłodajni na 12 hektarach. Kupiłabym niejedno, ale szczęśliwie mam ciężki plecak. Sprzedaż tylko gotówkowa i w porównaniu z innymi - dość drogo. Targ jest czynny tylko w weekendy i przewalają się tam tłumy. Sporo Polaków. Jutro mam zamiar zwiedzić Chinatown (podobno największe skupisko chińskie poza Chinami) i Muzeum Jima Thompsona. Ale to jutro.
A wczoraj były najmocniejsze punkty Bangkoku czyli Wielki Pałac Królewski i Świątynia Szmaragdowego Buddy. No i jeszcze  Świątynia Leżącego Buddy (Wat Pho), który (Budda) ma 46 metrów długości i jest pokryty złotą blachą. Widziałam również Wat Arun (Świątynię Świtu) na zachodnim brzegu Chao Phraya, płynącej przez środek miasta, więc do świątyni trzeba popłynąć tramwajem wodnym, a przy okazji zobaczyć Bangkok od strony nabrzeży.
Być może z powodu pierwszego dnia weekendu, a może szczytu sezonu, ale ludzi mrowie nieprzebrane. Łatwo się zgubić w tłumie co naturalnie nastąpiło, ale obyło się bez policji i megafonu. Ot; stare wygi wiedzą jak się szukać… 
Te miejsca robią mega wrażenie. 
Zastanawiam się co jest numerem jeden w kształtowaniu tego wrażenia. Dla mnie rzecz jasna, bo każdy pewnie inaczej to widzi. No więc mieszanka złota, koloru, słońca i nieba. Mnóstwo drobnej, kolorowej majoliki pokrywającej pnące się do góry wieże i stupy. Maleńkie kolorowe lusterka, które w słońcu błyszczą do bólu, a którymi wysadzane są zbroje kamiennych wojowników strzegących wejścia do świątyń, w których królują posągi Buddy. Szmaragdowy Budda (Wat Phra Kaeo), złoty Budda (posąg 3 metrowej wysokości, pochodzący z XIIw., który aż do  czasów współczesnych przechował się w gipsowej sukience (prawdopodobnie dla ochrony), ale szczęśliwie spadł z wysokości i sukienka odpadła; a pod spodem było złoto… No i leżący Budda, a także szpalery posągów w podcieniach świątyń. Na terenie świątynnego kompleksu jest 244 posągów Buddy. Prawie wszystkie złotego koloru. 
Tajlandzki Budda najczęściej jest młody, szczupły i czarnowłosy. To wcale nie jest takie oczywiste, bo widziałam dziś w w Chinatown Buddę grubego z przymkniętymi oczyma. W Tajlandii ma oczy otwarte i lekki uśmiech na twarzy. Ale są z zamkniętymi też. Ale zawsze o pięknym ciele z zarysowanymi piersiami. To czyni jego postać nieco androgyniczną i pewnie celowo. Podobno jest bliższy oryginałowi czyli temu, który chodził po ziemi. I nie jest to związane z wiekiem bo szczupły był całe życie. Co zresztą wydaje się prawdopodobne wziąwszy pod uwagę do czego dążył - Nirwany czyli byciu w niebycie. Ciężko to pojąć i pewnie dlatego nie umiem złożyć w logiczną całość Buddyzmu jako totalnego (nie)pragnienia (ten punkt wysuwa się na czoło w przewodnickich rekapitulacjach) i wiernych, którzy składają ręce w pokornym skłonie przed jego obliczem i najwyraźniej o coś proszą….
Do świątyni nie można wejść w butach i trzeba mieć zakryte nogi i ramiona. Co ciekawe spódnica do kolan jest OK, ale szorty tej długości już nie. Przekonałam się o tym i musiałam wypożyczyć spódnicę do kostek. Tak nawiasem, kiedy spytałam gdzie można wypożyczyć, bileter machnął ręką i powiedział „fal ałaj”. A wypożyczalnia była po drugiej stronie ulicy. No; ale jego koleżanka tuż obok sprzedawała takowe, więc chyba wykazywał się kupiecką solidarnością. Może był nawet na procencie?
Świątynia Świtu natomiast jest chyba Mekką dla młodych par, które przybywają tam tłumnie, przebierają się w coś w rodzaju stroju ludowego i pozują do zdjęć.
A tak na marginesie - szłam sobie dziś ulicą i rozmyślałam o tym jak wielka jest przepaść pomiędzy buddyzmem i chrześcijaństwem. Jak mówił jeden z przewodników - Tajowie wiedzą dlaczego ludzie w Europie i Ameryce obchodzą Boże Narodzenie, ale zupełnie tego nie rozumieją. Nie ma to większego znaczenia bo niezależnie od szerokości i długości geograficznej każdy trzyma w ręku coś, co łączy, ale i unifikuje. Uzależnia w ten sam sposób - TELEFON.
Obydwie półkule w ten sam sposób, ale Peter mówi, że to, co dzieje się w Japonii i Korei Pd. to jest coś,  co nie podlega opisowi. Zanurzenie w świecie wirtualnym jest szczelne. Po ulicy chodzą awatary; platońskie cienie wirtualnych, idealnych bytów.
Dziś natomiast, oprócz Chinatown, które nawiasem mówiąc wszędzie na świecie wygląda podobnie (ścisk, mnóstwo tandety, wielkie pudła i pospieszne pakowanie. Tutaj dodatkowo dużo niezidentyfikowanego jedzenia, na które jakoś nie miałam ochoty, ale to może z upału..), byłam w bardzo ciekawym miejscu - domu Jima Thompsona - amerykańskiego biznesmena i designera, który osiadł w Tajlandii po II wojnie światowej. Dorobił się ogromnego majątku, wykorzystując tajski jedwab i tajskie ludowe wzornictwo. Gdzieś czytałam, że to nie tylko jedwab był, ale skonfrontować tego nie sposób. Przeniósł w jedno miejsce 6 tradycyjnych tajskich domostw i urządził w nich luksusową acz klimatyczną rezydencję. Pełno w niej tekowego drzewa, chińskiej porcelany i posągów Buddy sprzed kilkuset lat. Tylko w jednym pomieszczeniu czyli w jego biurze, jest okno i  tylko tam była klimatyzacja. Wszędzie indziej nie ma okien, a otwory okienne są tak ułożone, żeby odbywał się stały ruch powietrza. Oficjalne zasiedlenie było poprzedzone buddyjskimi ceremoniami. Mnisi też wyznaczyli dzień, który miał być optymalny i dla niego i dla domu. Również mnisi jednomyślnie ostrzegali go przed dniem, w którym ukończy 61 lat, bo wtedy miało się stać coś dla niego niepomyślnego. I właśnie w tym dniu, kiedy przebywał w Malezji, po prostu zniknął. Nigdy go nie odnaleziono i żaden ślad nie prowadzi do żadnego rozwiązania tajemnicy. Są hipotezy o uprowadzeniu przez malezyjskich terrorystów (sic!), ale są i takie, które mówią o spotkaniu z tygrysem.
Był żonaty raz, przez trzy lata i po rozwodzie nigdy nie ożenił się powtórnie. Dzieci również nie miał, a jedynym dziedzicem, pozostaje jego siostrzeniec, który w Tajlandii nigdy się nie pojawił, ale utworzył fundację imienia wuja. Tym sposobem jego dom przekształcono na muzeum. Po zwiedzaniu można nabyć jedwabne ubrania i akcesoria, które poniżej $100 nie schodzą (to najniżej), ale takiej jakości, że z ceną dyskusji specjalnej nie ma.
Bardzo ciekawe miejsce.
Jutro rano Peter ma po mnie przyjechać do hostelu. Mam być gotowa czyli spakowana, wymeldowana, po porannej kawie i łatwo dostępnym w bagażu ciepłym wdziankiem, jako że będziemy podróżowali pociągiem, który jest klimatyzowany, więc żeby nie było marudzenia:). Jedziemy do 

Ajutthaja, historycznego miejsca, dawnej stolicy Syjamu. Pomiędzy XV i XVII wiekiem przeżywało rozkwit i mieszkało tu ponad milion ludzi czyli więcej niż w Paryżu i Londynie razem. W tym czasie oczywiście. Jest tam również jakaś trasa do maszerowania, ale podobno trudna więc nie wiadomo jeszcze.

No tak; a w tym całym gawędzeniu zapomniałam zupełnie o Pak Chong.
Pak Chong jest do polecenia, choć nie kojarzy się z tajlandzkimi plażami. Zresztą cała nasza trasa jest raczej globtroterska niż wakacyjna, co mnie i cieszy i smuci, ale o tym innym razem.
W Pak Chong oglądaliśmy jaskinie zamieszkiwane przez nietoperze. 2 miliony sztuk i ważą podobno wszystkie tyle, ile cztery słonie razem (sic?). Codziennie, przed szóstą wieczorem lecą polować i jest to naprawdę widok niezwykły. Sznur nietoperzy kołuje na niebie i sam przelot trwa około godziny. Byliśmy w jednej z tych jaskiń, już bez nietoperzy (ostały się tylko dwa), bo zostały one (jaskinie) zaanektowane przez mnichów, którzy chodzą tam medytować w ciemności. Ciemność jest rzeczywiście nieprzenikniona (zostaliśmy poproszeni o wyłączenie latarek na kilka minut) - otula tak szczelnie, że czuć jej ciasnotę. Kilka lat temu, w Tajlandii właśnie, grupa młodzieży została uwięziona podczas eksploracji takiej jaskini i trudno sobie wyobrazić, co musieli przeżywać zanim dotarła pomoc - dopiero po 10 dniach, a był to wyczyn szeroko komentowany. 
Tak nawiasem - ciekawe co się dzieje z tymi młodymi ludźmi teraz? Bo nie sposób, żeby to, co przeżyli spłynęło po nich bez śladu.
A park narodowy Khao Yai? No cóż; chodziliśmy po dżungli z teleskopem i wypatrywali zwierząt. To znaczy przewodnik wypatrywał i wskazywał. Bez niego dżungla pozostałaby dla nas milcząca. Bo to nie jest tak, że idziemy sobie na spacer, a zwierzęta wylegają na spotkanie. Nie ma wzajemności w podpatrywaniu, bo to my jesteśmy na widelcu, a one wtulone w różne kąty swojego domu. Przed wyruszeniem na wycieczkę poznałam w hostelu hiszpańskiego fotografa, który fotografuje przyrodę właśnie. W ubiegłym roku zdobył pierwszą nagrodę za albatrosa w locie i tytuł najlepszego fotografa.
Pokazywał swoje zdjęcia, które no, po prostu oszałamiają. Ale mówił o tym czekaniu w kucki, czasem kilka godzin, żeby zdjąć ten jeden shot. jedno mignięcie….. W takich razach zawsze mi się przypomina scena z Mistrza i Małgorzaty, kiedy Behemot przestrzeli chyba asa kier w kilku kartach i dokładnie w tym samym miejscu. I wtedy Małgorzata pomyślała, że liczą się tylko ludzie z pasję i tacy którzy ją dobrze wykonują. Nie wiem czy dokładnie tak, ale sens na pewno ten.
Nie będę sprawdzać.

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...