środa, 12 lipca 2017

Przyjaciół poznajemy odwiedzając ich...


https://goo.gl/photos/rmhGR2k6HExmVx4j6
Dziś był dzień relaksu – z basenem zaraz z rana, z jazdą samochodem , ale tylko trochę, ze spacerem, but just around, z pysznym lunchem i zakupami. A pod koniec dnia zorientowałam się, że dziś niedziela – czyli wszystko prawidłowo:) Gwóźdź programu – pobliskie Palm Beach.
Jest to jedno z tych miejsc gdzie można się otrzeć o prawdziwy luksus i prawdziwie wielkie pieniądze. Jak wielkie?
Na moją wyobraźnię podziałały podatki. Od pałaców za wysokimi murami, które wolniutko jadąc, mijaliśmy po drodze, właściciele płacą od 50 do $100 000 rocznie. Podatek od nieruchomości w US to około 2% wartości posiadłości. Więc jeżeli sto tysięcy to 2 procent to dom jest wart.... kto policzy?:) Bajecznie położone, otwarte wprost na ocean, od ulicy widoczne, ale nie za bardzo – akurat tyle żeby wścibskie oko zobaczyło i pozazdrościło:) (Łącznie z moim rzecz jasna:)
I to wszystko cieszy właściciela tylko przez kilka miesięcy w roku, najczęściej od stycznia do marca. Przez resztę stoi puste. Niektóre rezydencje wyglądają jak luksusowe hotele, chociaż tylko dla kilku osób; nierzadko dwóch, a nawet jednej. Ich prawdziwymi mieszkańcami jest obsługa tych domów, utrzymująca je w stałej gotowości na przyjazd gospodarza.
Poznałam kiedyś panią, która wraz z mężem opiekowałą się przez dwadzieścia lat taką posiadłością. Została zatrudniona kiedy gospodarz był po osiemdziesiątce i oczywiście był bardzo czynny zawodowo. Miał żonę więc okoliczności stały się sprzyjające i po pewnym czasie cała czwórka była bardzo zaprzyjaźnioa. Również po pewnym czasie jego żona, a niedługo po niej, jej mąż odeszli na wieczne łąki. Zostali we dwójkę – moja znajoma i jej bajecznie bogaty chlebodawca. Ale kiedy znowu po jakimś czasie gospodarz – wtedy już 105-letni - poprosił ją o rękę, ona uznała, że czas najwyższy wracać do kraju:) Gdzie żyje szczęśliwie po dziś dzień. I tym optymistyczym akcentem kończę dzisiejszą opowieść:)

On wywodzi się ze środowiska holenderskich emigrantów z końca XIXw i jest już kolejnym pokoleniem urodzonym w Ameryce. I czując się Amerykaninem równocześnie on i jego siostry pielęgnują w sobie tę europejskość i "niderlandzkość". Mają bardzo holendersko brzmiące nazwisko i zawsze, jeśli są pytani, to z dumą opowiadają o przodkach. Należą do kościoła protestanckiego i bardzo aktywnie uczestniczą w budowaniu społoecznościi wokół spraw ich koscioła. Nawiasem mówiąc - przynależność do jakiejś społeczności kościelnej to dla religijnych Amerykanów niezwykle ważna sprawa.

Ona - ma ormiańskich przodków i dramatyczną przeszłość jej rodziny uwikłanej w Wielką Historię - Rewolcji, wojny z Turcją i paniczną ucieczkę oraz bezpieczną przystań w Ameryce.
Obydwoje - znają dzieje swoich rodzin wzajemnie, mają swiadomość, ze Ameryka to miejsce na ziemi, które stworzyli dla nich ich przodkowie i zapłacili za to cenę rozłąki i tęsknoty. Oni o tym pamiętają, mówią i w ten sposób (przynajmniej ja to tak odbieram) wyrażają swoją wdzięczność. Bo Oni czują się wybrańcami losu i Boga. Za to że mogą i mają prawo żyć tu- w Ameryce. Nie wyobrażam sobie bardziej żywego patriotyzmu.

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...