![]() |
https://photos.app.goo.gl/LvFcz4iXNboZ33Yp1 |
Na plaży o szóstej nad ranem było jeszcze ciemno i zupełnie nikogo. Mistycznie. Zaliczyłam wschód słońca, długi spacer i rzucanie się w wysokie fale – ten punkt programu koniecznie do powtórzenia :):)
A potem na przemian jeździłam i chodziłam. Jest mnóstwo parkingów w każdej części miasta, więc krążenie
własnym samochodem to niezła opcja.
Wrażenia po jednym dniu – miasto ucieka zarówno przed znakiem plus jak i minus. Jest i małe (samo miasto to tylko około pół miliona ludzi) i ogromne (jako metropolia pięć i pół miliona!), ciasne (w Down Town perspektywa jest wertykalna:) i rozległe (widok od strony portu).
Jeździłam highway’ami biegnącymi estakadą ponad miastem, żeby zaraz potem wjechać do dzielnicy klarownych, po amerykańsku równoległych ulic. Przy ulicach będąc – czuć, że Floryda jest po części hiszpańska. Mnóstwo na nich hiszpańskiego języka i niezdyscyplinowania południowców - zarówno dla kierowców jak i dla pieszych czerwone światło to tylko propozycja do zatrzymania się :):)
Nawiasem mówiąc bardzo szybko wtopiłam się w tło i zarobiłam parę rozdzierających ucho klaksonów:) Odwiedziłam kilka kompletnie różniących się między sobą miejsc i pozostało wrażenie, pomimo wszystko, fantastycznej różnorodności.
To jest trzecie, po Chicago i Waszyngtonie, wielkie amerykańskie miasto w jakim byłam. Ludzie mówią w nich tym samym językiem, są te same sieci handlowe, te same sieci barów, restauracji i hoteli. Wszędzie powiewa amerykańska flaga, ale nie mam wątpliwości, że każde nich ma swój własny, niepowtarzalny charakter. Nie umiem go opisać, ale z pewnością go wyczuwam.
Zobaczymy co dalej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz