https://photos.app.goo.gl/snEhJaFxGzExG9Yd2 |
No i wjechałam; nawet późną nocą i było WOW! , a następnie - „AUĆĆ” kiedy wysiadłam z auta po półgodzinnym krążeniu wokół i po parkingu, a po odsłoniętych częściach ciała ktoś mnie polał wrzącą wodą. Za sekundę zorientowałam się, że to wiatr i tym samym zaliczyłam kolejne doświadczenie życiowe – z całą pewnością wiem dlaczego Beduini są zakutani w szaty od stóp do głów:)
Spędziłam w Las Vegas dwa i pół dnia z czego trzy czwarte jednego z nich spędziłam leżąc w łóżku z koszmarnym przeziębieniem, cierpiąc dotkliwie pomimo
, że łóżko było w pałacu....
A samo Las Vegas? No... oszałamia. Z pewnością. Ma wmontowane w siebie najczulsze sensory, które reagują na ludzką skłonność do zabawy. I bardzo dba o to, żeby ludzie bawiąc się, czuli się jak królowie życia; żeby otaczał ich luksus łatwo dla nich dostępny. To było ciekawe patrzeć na tłumy bardzo zwyczajnie ubranych, pokrzykujących na siebie ludzi, którzy na cesarskich salonach czuli się jak u siebie w domu :) No i oczywiście główny aktor tego przedstawienia – HAZARD.
Przy głównej i najbardziej reprezentacyjnej ulicy miasta - Las Vegas Blv, właściwie nie ma nic innego tylko hotele, a w nich kasyna. Ogromne. W centralnym miejscu, tuż przy check in. Pewnie dlatego żeby nie tracić czasu i zdążyć przed rozpakowaniem garderoby, rozpakować nieco portfel:)
Najbardziej popularne są automaty, przy których siedzi pełno ludzi ze skupionymi twarzami. Za każdym razem jak popatrzyłam na taką twarz, a potem na źródło tego skupienia czyli na ekran i widziałam krokodyle, misie, cytryny i inne zwierzątka i owoce migające, skaczące i bardzo wesołe, to doświadczałam czegoś w rodzaju rzeczywistości a rebours...
Asia powiedziała, że automaty to pikuś i należy grać w ruletkę. Przymierzałam się do niej przez dwie noce i półtora dnia i ostatecznie nie zagrałam. Ale za to byłam nocą na wieży Eifla i co prawda nie w Paryżu tym razem, ale zapłaciłam więcej niż tam. Skomentowałam to oczywiście, kupując bilet, ale kasjer tylko zrobił minę pod tytułem „Jak ci się paniusiu nie podoba to.... wiadomo co” :)
I przypomniało mi się kiedy w Hollywood wdałam się w dyskusję z ulicznym sprzedawcą wycieczek, którego przekonywałam, że samodzielne zwiedzanie pozwala „poczuć” miasto i z pewnością jest lepsze. Na co on odpowiedział: „I hate you but I love you” i dał mi darmową wejściówkę do metra. Ten chłopak chyba kochał swoje miasto. Po pobycie w Las Vegas pozostało we mnie wrażenie, że główną miłością tego miasta są pieniądze.
Cóż – miłość jak każda inna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz