środa, 30 sierpnia 2017

Dno niewidoczne czyli Grand Canyon of Colorado

https://photos.app.goo.gl/lvIGjCelHTKPgg2s2
Najpierw proszę iść zobaczyć kondora,a potem porozmawiamy jak zwiedzić kanion – głosem nienawykłym do sprzeciwu, pani w centrum informacji ustaliła plan działania. Miała bardzo indiańskie rysy twarzy (chociaż nie sądzę, żeby kiedykolwiek stała się natchnieniem dla kolejnej Pokahontas) i kierowała ruchem turystycznym przy moście Ivaho w Lees Ferry gdzie rzeka Kolorado bez pośpiechu wpływa w Wielki Kanion. Kobieta
o indiańskich rysach twarzy wiedziała nie tylko o mieszkającym pod mostem kondorze, ale też poradziła jak się zabrać za zwiedzanie kanionu.
Około 70 km długi, jest dostępny od południa i od pólnocy. Wejście od południa jest bardziej popularne i trasa oglądania jest dłuższa, ale widoki z obydwu stron ekstremalnie spektakularne. Przeznaczyłam na Wielki Kanion dwa dni z bazą wypadową właśnie w Lees Ferry (mają tam camping położony w czerwonych górach, z rzeką Kolorado w dole,zupełnie pusty; oprócz mnie był tam tylko jeszcze jeden samochód).
Do bramy północnej miałam stamtąd 140 km (i z powrotem), a do południowej 200 km(x2). Czyli aby zwiedzić kanion bez fuszerki przejechałam prawie 500 km extra, ale.... OPŁACIŁO SIĘ!!!
To jest coś, czego wyobrazić sobie nie można. Nawet najlepsze zdjęcia nie oddają potęgi i majestatu przestrzeni po horyzont zapełnionej surowymi górami, które z dwóch stron osuwają się do rzeki. Ona sama widoczna tylko na horyzoncie – niebiesko- zielona i bardzo kręta. Dna kanionu z bliższej perspektywy po prostu nie widać – jest zbyt głęboki. Poszłam na wycieczkę w dół (dziwne uczucie zaczynać „z górki”) i po drodze spotkałam tylko dwie osoby. Im głębiej tym bardziej gorąco i duszno; ostatecznie zawróciłam z około ¾ trasy, kiedy na mej drodze pojawił się trzy razy młodszy wędrowiec, przemoczony od stóp do głów własnym potem, który również zawrócił. Uznałam, że może jednak rozsądniej będzie zrobić to samo. On pomknął w górę, ale potem czekał na mnie bliżej szczytu – to taka solidarność chodzących po górach – troszczyć się o tych, którym może sie coś przytrafić. Uściskałam go z wdzięczności, ale tylko strzelił focha i kazał iść przodem – najwyraźniej za towarzystwem nie przepadał. Ale wzruszył mnie bardzo.
A ja już od pewnego czasu przestałam się dziwić, że przyroda potrafi być tak różnorodna i przetwarzać swój wizerunek w nieskończoną ilość wariantów. Moja podróż uczy mnie przyjmować to z pokorą. I krok po kroku, z widza staję się częścią obrazu. To narasta powoli, ale ciągle. Może w gruncie rzeczy po to pojechałam w tę podróż?




Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...