piątek, 3 listopada 2017

Good Morning to you....

https://photos.app.goo.gl/8M2ayNSmAghnUykP6
Na wąskim obramowaniu tabliczki z nazwiskiem mojego przyjaciela, w katakumbach jednego z chicagowskich cmentarzy, położyłam mały kamyk. Spośród rozrzuconych na drodze wybrałam najmniejszy, ale i tak nie chciał się tam zmieścić; spadał raz po raz i za każdym razem, w zupełnie pustym, długim korytarzu, rozlegało się dudnienie. Mam nadzieję, że usłyszał i że się ucieszył.
Będziesz musiał przywyknąć do huku spadających w korytarzu kamieni w okolicach Halloween my dear; at least until I am sticking around.
Odkąd pamiętam pierwszy dzień listopada
był ważny, chociaż poprzez lata zmieniał się jego porządek. W chodzeniu na cmentarz z rodzicami najważniejsze było palenie świeczek i czekanie aż zrobi się ciemno - tak, żeby można było stanąć przy kaplicy i patrzeć w dół, na światła. Ważne były też gołąbki u cioci Rózi i nowy płaszcz. Albo buty. Groby w tamtym czasie były dodatkiem do wydarzenia towarzyskiego, a cmentarz kojarzył się z centrum życia.
A potem przestałam chodzić na cmentarz z rodzicami, a zaczęłam chodzić do NICH; i te same groby oraz jeden więcej stały się miejscem memento choć nie tylko mori. Ten jeden zwłaszcza stał się centrum szukania rozwiązań w sytuacjach bez wyjścia; miejscem pamiętania o czasach niewinnych i pełnych nadziei.
Grób moich rodzicow jest w ostatniej alei cmentarza i od świata działkowych ogródków, tej krzątaniny pielęgnującej życie i wzrastanie, jest oddzielony nikłą, ale widoczną granicą metalowej siatki. Podjeżdżam zawsze od strony ogródków. Bo bliżej....
Najlepiej rozmawia mi się z nimi na wiosnę, w porze sadzenia begonii (pięć z przodu, dziewięć z boku). Mam zajęte ręce i oczy wytyczaniem równych odstępów pomiędzy sadzonkami i nie muszę patrzeć prosto w oczy liter mojego dawnego imienia..
To wygodny banał mówienie, że ma się kogoś w sercu; że wyznaczanie dni, które nakazują pamiętać jest niepotrzebne, bo ten azymut nosimy w sobie.
Nie - pamiętanie to te znicze, które rujnują środowisko, to chryzantemy, które pozwalają przynajmniej raz do roku obłowić się badylarzom (mówi się tak jeszcze?), to przepychanie się przy grobie ukochanego wujka i ukradkowe ocenianie nowej torebki kuzynki przy grobie cioci, której się zmarło zupełnie nie w porę. Pamiętanie jest skupieniem życia na zmarłym, wraz z trywialną codziennością, którą to życie niesie na co dzień.
W Ameryce ten dzień roztapia się w wielokultorowości. Nieobecna jest ta atmosfera spokojnego smutku, którą tak bardzo w Polsce lubiłam. Ale są cmentarze. Odwiedzam je częściej niż raz do roku, ale w okolicach Dnia Wszystkich Świętych - obowiązkowo. Przybył mi teraz nowy święty, bo chociaż mój przyjaciel był ateistą, to jestem przekonana, że wylądował w niebie. Zresztą chyba TAM się wybierał, kiedy napomykał o rychłym spotkaniu z żoną...
Wyobrazić sobie wieczność jest równie przerażające, co wyobrazić sobie nicość (pamiętam, że to był główny temat moich dziecięcych rozmyślań, kiedy siedziałam w kącie przy piecyku i pytałam mamę jak to może być, że się coś nie kończy), ale ta perspektywa spotkania z bliskimi odgania strach.
Kiedy bierzesz do ręki zimną dłoń, która jeszcze wczoraj, jeszcze przed godziną była ciepła, kochająca w uniesionym ku górze palcu - znaku, że wciąż jest po tej stronie, no więc kiedy bierzesz do ręki tę dłoń, to o niczym innym nie myślisz jak o tym, że przecież to tylko na chwilę.
Do zobaczenia - powiedziałam mojemu tacie.
Good Morning to you - mam nadzieję....

















Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...