https://photos.app.goo.gl/08ycBne41Aco2ffh2 |
W tamtym roku moje urodziny to był jeden z tych bardzo smutnych dni (tak w pierwszej dwudziestce w życiowej perspektywie; w okolicach ostatniej piątki, więc najgorzej nie było, ale powodów do wielkiego szczęścia też nie było).
Zapytałam ile mam lat
doświadczonej kobiety po sześćdziesiątce, ale nie miała litości i powiedziała,
że tak, właśnie mam 60-te urodziny. Może mi się wydawało, ale tak jakby lekki przytup, w rodzaju "a co byś chciała", w jej głosie usłyszałam, ale głowy nie dam. A potem, tak jakoś samo się wyjaśniło, że jeszcze nie mam i że mogę się bardziej postarać w te prawdziwe, 60-te urodziny, które właśnie wczoraj minęły. I co?
Oczywiście, że dzień jak codzień.
Bardzo miłe jest to fejsbukowe przypominanie, bo chociaż każdy solenizant wie jak szybko jego goście wchodzą i wychodzą (zazwyczaj jest tym gościem), to i tak jest bardzo przyjemnie jak się dostaje taki sygnał; taką jedną minutę pamięci. Może trochę więcej; zależy czy "gołe" Happy Birthday czy jeszcze jakiś dodatkowy wyraz. No i jak tak minutę do minuty dodać to się uzbiera - czasem nawet koło godziny pamiętania..
Plus kilka telefonów, plus piękna pogoda (traktuję to jako specjalny prezent od szefa) no i dzisiejsze spotkanie babskie - uważam, że wycelebrowałam moją sześćdziesiątkę bardzo zacnie.
I prezenty dostałam - piękną torebkę i francuskiego szampana. I w Cheescake Factory kelnerzy zaśpiewali mi Happy Birthday (pewnie dlatego na rachunku nie było już 10-cio procentowej opcji tipa tylko od 15% w górę) i dostałam extra malutką porcję urodzinowych lodów z bitą śmietaną. I były zdjęcia i pyszna sałata (tylko ja jadłam sałatę) i obłędne drinki. I czułam, że te dwie kobiety obok mnie, przyszły bo mnie lubią. I chyba mogę zacząć kolejne dziesięciolecie z czystym sumieniem.
Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz