Albo nie, może trochę więcej optymizmu. Działalność paczki została zawieszona na pewien czas.
Jak wszystko pójdzie dobrze, to na wczesną wiosnę dziewczyny zorganizują jakieś reanimacyjne party i wszystko wróci w utarte koleiny, ale na razie (dziewczyny) dochodzą do siebie, zdrowia i sił.
A wszystko przez Fall(ing). Down. Ten dziwaczny zapis ma być artystycznym wygibasem; że niby Fall to także jesień, wszystko spada i opada, a girls z paczki jako ta jesień...; no i w życia jesieni też. Chociaż to nie do końca prawda- w Arkadii nie ma pór roku, chociaż spadki i upadki owszem. Tak. Gdyby Arkadyjczycy się nie wywracali, to żyliby i żyli. Tak po prostu - z przyzwyczajenia. Bo po cóż umierać, jak można żyć?
Późnym rankiem, ale jeszcze przed lunchem, spotykają się na Corso w drodze na rozmaite activity. Pozdrawiają się, uśmiechają do siebie, pytają o zdrowie i dziękują. W powietrzu czuć unoszące się genius loci wdzięczności pod każdą postacią; od ukłonów głębokich do lekkich skinień, od uśmiechniętego "hi there!" po wylewne"good to see you, really good!". I nawet jeśli w nocy jakiś sen niedobry się przytrafił, albo parę godzin niespania, to rankiem, na Corso, wszystko znika jak sen-mara, chociaż z wiarą różnie bywa....
(Amerykanie bez przerwy i przy każdej okazji za wszystko dziękują, życzą sobie miłych dni i nocy zarówno tych najbliższych jak i wszystkich następnych i po wieczne czasy, co doprowadza mnie do szału i zielonej gorączki. Ale się nie wyłamuję i też dziękuję i życzę i czasem zupełnie absurdalnie. Tak, jak zamaszyste "thank you so much" rzucone z uśmiechem policjantowi, który beznamiętnie i bezlitośnie wypisał mi mandat.)
Ale wracając na Corso w porze przedlunchowej - wtedy właśnie zostają podane do publicznej wiadomości kolejne wywrotki. Oczywiście czasem jest dzień, niekiedy nawet dwa, utrzymane w miłym pionie i wtedy zalega nastrój ambiwalentny; z jednej strony taka pionowa w stu procentach społeczność podnosi wydatnie wiarę we własne siły, ale z drugiej, dzień bez fall to dzień jakby trochę stracony - no bo o czym tu rozmawiać? Złośliwa jestem - tematów nie brakuje, ale mowa ciała przy fall jest absolutnie specjalna; zanim będzie wiadomo kto, to już z daleka wiadomo, że znów:
- Rity dziś nie będzie. Upadła. Wczoraj na korytarzu, potknęła się o laskę i upadła. Miała szczęście, że na korytarzu, to ją szybko znaleźli. Nie ma siniaków bo na dywan runęła, ale złamała łokieć i łydkę. I dziś na brydżu jej nie będzie.
Takie wiadomości hamują Arkadyjczyków na parę godzin; balkoniki zaczynają sunąć majestatycznie, skutery zwalniają, a cała reszta, jeszcze dwunożnie wertykalna, skraca krok o połowę.
Upadek to cezura bo w większości jest groźny. Najczęściej łamie się biodro, bywa, że dwa. Często nogę w udzie, w kostce, w śródstopiu. Szczęśliwcy zaliczają złamaną rękę, albo wstrząs mózgu. Generalnie lądują w szpitalu na kilka tygodni i na ten czas wypadają z obiegu.
Wśród dziewczyn z paczki jedna (95) właśnie odbywa szpitalny staż (złamana noga), druga(98, biodro i udo)) dopiero co wróciła i przesiadła się ze skutera na balkonik w ramach ćwiczeń usprawniających, więc czas spędza głównie na docieraniu w miejsca docelowe, drzemkach i jedzeniu. Jeszcze inna (95, wstrząs mózgu) jak tylko pozbyła się siniaków w widocznych miejscach, wróciła na korytarze i salony, ale na pełny fun będzie musiała poczekać. Póki co urzędują z moją Dorothy, planując wiosenny refreshing.
Siedzimy w trójkę przy stoliku do brydża, ale gramy w rummicube. Płaskie kostki z liczbami od jeden do trzynastu, w czterech kolorach, śmigają po stoliku, ciągle zmieniając swoje położenie.
-Pass - powtarza każda z nas jak mantrę..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz