poniedziałek, 12 lutego 2018

Parę uwag o emigracji nie tylko mojej


Czy jest jeszcze coś takiego jak emigracja? I emigrant?
Bo co prawda ludzie dalej wyjeżdżają, osiedlają się i żyją gdzieś indziej, ale czy wciąż towarzyszą temu te uczucia, które mojemu pokoleniu kojarzą się z emigracją - jak tęsknota, rozdarcie, zabałaganiona identyfikacja? I jeszcze żal; czasem nienawiść. I blizny, których nie przykryje najbardziej luksusowy puder. Dziś jest telefon z tanią opcją nielimitowanego czasu rozmów prawie z całym światem, jest skype, Facebook i kurcząca się wioska pod tytułem "świat".
Zresztą ten wirtualny staje się coraz bardziej prawdziwy
(czyli zapełniony emocjami, wyglądami, opiniami) i wypiera ten namacalny, który ma fakturę, zapach, smak. Ten drugi pustoszeje tak czy siak, więc właściwie wszystko jedno czy jest się obok, czy po drugiej stronie oceanu, bo w sieci nie ma to znaczenia. SIEĆ - pozwala na prowadzenie życia w dowolnej ilości miejsc jednocześnie. Jeśli o mnie chodzi jestem na bieżąco z pogodą i fachowcami, udzielam wskazówek kulinarnych, komentuję sukcesy i porażki zarówno zawodowe jak i towarzyskie. Tylko z Sylwestrem nam nie wychodzi - wstrzymujemy oddech w zasadniczo różnych porach...
Zdałam sobie sprawę (całkiem niedawno), że życie przestało być pojedyncze; nie "zagarnia" nas wydarzeniami jednego miejsca i czasu, nie odsuwa na bok tego, czego nie można dotknąć. Nauczyłam się (i myślę, że nie jestem wyjątkiem) żyć "w szpagacie", chociaż zawsze uważałam, że nie mam zdolności gimnastycznych.
Za mojego życia przetoczyło się kilka emigracyjnych nawałnic. Pierwszą była fala 68-go roku. Trochę pamiętam, że dorośli byli zdenerwowani, tata mówił, że na Krakowskiej i Wałowej (dwie główne ulice w moim mieście) jest pełno milicji i puszczają gazy łzawiące do ludzi (więc musiały być jakieś demonstracje). Ale najbardziej pamiętam, że na drugi dzień po tych gazach nie było lekcji i poszliśmy całą szkołą do kina na "Czterech pancernych i psa". No i podczas sceny, kiedy Gustlik usiłuje zjeść jajko, krojąc go nożem i widelcem w gościnie u Honoraty (a ono goni po całym talerzu), wszyscy płakaliśmy, bo te gazy z poprzedniego dnia wciskały się każdą szparą.
Cała wiedza o tym, co się wtedy działo przyszła dużo później, a jeszcze później poznałam ludzi, dla których to wydarzenie stało się centrum i osią życia. W zasadzie mówią jednym głosem; o poczuciu krzywdy, odepchnięciu i upokorzeniu. O odrzuconej miłości i utracie miejsca na ziemi. O boleśnie odkrytej tożsamości i nagłym zagubieniu - kim jestem? Bardzo często bycie Polakiem żydowskiego pochodzenia, zastąpiło bycie Żydem pochodzenia polskiego. Z dużym naciskiem na bycie ŻYDEM.
Jest bardzo trudno wejść w czyjeś buty, zwłaszcza jeśli się nigdy, nawet podobnych, nie miało. Wierzę, że bolało i boli. Ale równocześnie jestem z pokolenia dorastającego w Polsce, z której nie sposób się było wyrwać. Więc ten exodus nie jest całkowicie gorzki; przynajmniej w moich oczach. I jest jeszcze coś, czego właściwie zazdroszczę - to wydarzenie stało się dla nich (mówię o, wtedy, młodzieży w bardzo podobnym wieku) PRZEŻYCIEM POKOLENIOWYM. Czymś, co ich określiło na nowo, uczyniło solidarnymi, a przede wszystkim uchroniło przed atomizacją życia na emigracji. Dziś to są starsi, w większości około siedemdziesiątki, ludzie, mówią o sobie Nasza Emigracja i w większości wszystko o sobie wiedzą, chociaż są rozsiani po całym świecie.
I mogą na siebie liczyć.
A w Polsce? Były kolejne fale i ta, na której p r a w i e popłynęłam to rok 80-ty.
Pod koniec lat 70-tych zaczęłam jeździć (jako studentka) na tzw. saksy do Szwecji. Po paszport stałam trzy dni i noce, dostałam go tylko na chwilę, musiałam zaliczyć sesję na co najmnmiej 4.5, ale i tak byłam wniebowzięta. W szczęśliwym, socjalistyczno-kapitalistycznym przeliczeniu zarabiałam krocie, widziałam ZACHÓD, zaczęłam studiować drugi kierunek i tak miało być zawsze.
Scenariusz okazał się tylko częściowy i w roku 80-tym, w sierpniu, roku powstania "Solidarności", też byłam w Szwecji. Razem z naprawdę dobrymi, szwedzkimi przyjaciółmi oglądałam w telewizji strajki, Michnika, który po francusku się nie jąkał, sklepy z octem i herbatą i moi szwedzcy przyjaciele mówili - zostań. Ale taka opcja nie wchodziła w grę, bo obiecałam mojemu, niedawno poznanemu, chłopakowi, że wrócę. Chłopak wyjechał po mnie do Gdańska i w przywitalnym uścisku słyszałam jak mówi do siebie - "wróciła". Chyba był zdziwiony.
Do Szwecji więcej nie pojechałam, a z chłopakiem jakiś czas później się pobraliśmy. I zamieszkali w Polsce.
Ale ludzie wyjeżdżali. Wtedy i wcześniej i potem też. I właściwie nie sam wyjazd jest ważny, ale intencja z jaką się to robi. Bo w epoce "Solidarności"w polskim temacie emigracyjnym pojawiła się intencja - ludzie podejmowali dobrowolną, mniej lub bardziej przemyślaną, decyzję o wyjeździe i życiu gdzieś indziej. Poza krajem urodzenia.
Wyjeżdżali, aby zaczynać wszystko od nowa, a wypędzała ich przede wszystkim ekonomia. Mnóstwo ludzi - liczby idą w miliony - postanowiło zacząć wszystko od początku. Nie interesuje mnie w tej chwili czy zaczynanie od tzw. początku w ogóle jest możliwe, ani czy im się udało. To, co zajmuje mnie najbardziej, to ta intencjonalność decyzji. Postanowienie. Wyobrażam sobie, że to właśnie chroniło ich przed przewidywaną tęsknotą, przed bólem przymusowgo rozstania, pozwalało spojrzeć prosto w oczy bezkształtnej przyszłości.
Wielu moich znajomych wyjechało właśnie wtedy i wiem, że nadzieje skonfrontowane z rzeczywistością wyglądały różnie, ale to już inna historia. I nie moja. Ja szukam tej, do której mogę się przymierzyć i zmierzyć.
I mój casus to chyba najbardziej powszechny i stale obecny przypadek "wypadu za chlebem". Na chwilę, na kilka miesięcy, potem na rok, a potem..... zostawało się emigrantem. Takim z blednącą pod powieką przeszłością i takim, którego tu i teraz prowadziło nieustanny spór z tam i wtedy.
Ale to już chyba za nami, bo odkąd sieć zrobiła się powszechna i tania, a do dźwięku dorzuciła obraz to okazało się, że bycie razem ma wiele imion.
Niemniej jednak mam za sobą sen emigranta (tak został nazwany przez bardziej doświadczonych w temacie) czyli sen o tym, że przyjechałam do Polski. ale z powrotem do Ameryki był już szlaban niestety. Oczywiście nie mogłam się wybudzić i spociłam nieco, a jak wreszcie amerykański dzień się zaczął na dobre, to poczułam ulgę niewypowiedzianą.
Więc jak? Jak bardzo jestem tu i na ile tam? Pytam siebie - wrócę?
Tak. Pomijając wszelkie formalne aspekty, nie mogę zostać w kraju, którego język ma granice, dla mnie nie do przejścia. Nigdy nie będę uczestniczyła w pogaduchach po angielsku. Mogę rozumieć, mogę dyskutować, mogę nawet nawiązać przyjaźnie (w ograniczonej liczbie i tylko z jedną osobą na/raz), ale nigdy nie wyczuję cieni i półcieni. A język to absolutnie mój żywioł. To pierwsza wskazówka w poznawaniu nowych ludzi. To mój najwierniejszy przyjaciel i powiernik. Natomiast mówienie po angielsku to część pracy, a ja z natury jestem leniwa.
No więc skoro jest tak źle to dlaczego jest tak dobrze? - pytam siebie z kolei. Za czym boję się tęsknić?
Szczerze?
Najbardziej za zestawem pralki i suszarki. Dwie godziny i wszystko czyste, suche i wyprasowane! W sumie najwięcej zamieszania ze składaniem i wkładaniem do szafy tego już suchego, ale wszystko razem - piece of cake.
Za młynkiem do odpadków organicznych - to było pierwsze czym się zachwyciłam w Ameryce i pozostaję w tym stanie do dziś. Nie dość, że śmieci prawie pachną, to jeszcze to, co zmielone gromadzi się w jakiejś odpadkowej centrali, a potem użyźnia pola i łąki. Perpetum mobile to pestka w porównaniu z TAKIM młynkiem!
Za polowaniem na markowe ciuchy za grosze.
Za czystym powietrzem i spodniami białymi od rana do wieczora.
Za ciepłą łazienką w zimie, w której na golasa namaszczam się dowolną ilość czasu.
Za zdrowym jedzeniem i dobrymi kosmetykami.
Za winem w ogromnych kieliszkach na "babskich" wieczorach z Asią
Za tanią benzyną.
Za tym, że najwięcej zależy ode mnie.
Za dobrymi drogami.
Za oddechem wielkiego kraju, którego nie jestem, ale czasem czuję się jakbym była - prawie częścią.
Drobiazgi? Pewnie tak.
Ale to one wypełniają moje życie












Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...