sobota, 2 października 2021

Notatnik 1 podróżniczy



https://photos.app.goo.gl/J5AZQC8eEctZ5kxM7



25.09. 6 rano, u Asi.
Auto w naprawie. W dzień planowanego wyjazdu grzebałam się jak sójka za morze. A to telefon się zbuntował i nie wybierał numerów (dodatkowa wizyta w T-Mobil), a to I-pass do oddania w Jewelu, no i wreszcie ten niepokojący (i narastający), brak przyspieszenia na starcie. Tym razem w samochodzie i literalnie. Zawróciłam.
No i wyrok - skrzynia biegów do wymiany.
Na jazdę around wystarczyłaby jeszcze na jakiś czas. Na długie kilkanaście tysięcy mil- not recommended honey - cytat z mechanika:)
No i czekam. Z Asią i u Asi. Gotujemy, pijemy wino, rozmawiamy poważnie i mniej. Tłumaczę się jej z długich włosów, w których mi nie do twarzy, ale nie ma lepszej opcji na upał niż ogonek na czubku głowy.
Początkowe rozczarowanie odpływa i przychodzi spokój. Coś na kształt ulgi nawet. Ten pick emocjonalny pożegnania, wyjazdu i wszystkiego "po raz ostatni" - ustąpił. Opadła krzywa sinusoidy bo takie są prawa fizyki i świata. Rozmyło się i rozpuściło poczucie przekraczania Rubikonu. Powoli, mój świat, który się zatrząsł, osiada na stabilnym gruncie obojętnej i bezlitosnej codzienności. Podróż do krainy Liliputów w ciele Guliwera trwała (na szczęście) krótko. Czas pomyśleć o dniu jutrzejszym.

28.09. wtorek
Wciąż u Asi. Nieszczęście dobiera sobie parę i rdza żre zawieszenie. Miejscami już zeżarła. Naprawy niedługo przekroczą wartość auta.
W Polsce umarła Majeczka Miodunka i zaraz potem Piotr Bratkowski. Sprowadzam fb z 5% do 0% zużycia baterii.
Majeczka było troszkę starsza, Piotr Bratkowski 66 - gdzie ja się wybieram?
Trochę pomagam przy pakowaniu - wielki dom Asi (nadszedł czas na mniejszy) ma się zmieścić póki co, na kawałku podłogi w fabryce J. i w paru kątach strychów przyjaciół. Reszta - out. Przed domem układam piramidki rozmaitych dywaników, doniczek, szkła, etc. które znikają po paru minutach. Różności idą do W. i dalej, do potrzebujących bardziej.
Obydwie skaczemy w nowe i zakryte. Pijemy rum z sokiem pomarańczowym.

1.10.
Po drugiej nocy spędzonej w drodze i 100 km przed Tulsą. Trasa wzdłuż R66. Póki co jeden poważniejszy przystanek w St.Louis. Przy Łuku Wjazdowym. Brama w drodze na Zachód. Symboliczna granica na rzece Missouri w stanie Missouri. Budowana przez dwa lata na początku lat 60-tych. Teraz się tam wjeżdża wagonikami i chodzi po łuku, wyglądając przez bulaje. Samego oglądania 10 minut bo korytarzyk wąski i krótki, ale zamieszania na dwie godziny;
Zapytałam Koreańczyka z „mojego”wagoniku, jak mu się podobało - „z góry, to z góry, zawsze tak samo.”
Generalnie jest ok i jest nadzieja, że będzie lepiej. Póki co główne zmartwienie to zagubienie w świecie rzeczy i zaniki pamięci.
Z relacji naocznego świadka:
Asia:
- Masz tu te pieniądze. Przelicz i schowaj.
- Dobrze Asiu. Dziękuję.
Po dwóch godzinach i skrupulatnym przeliczeniu funduszy:
- Asiu, Ty mi jeszcze nie dawałaś tych pieniędzy prawda?
- Dawałam. Przeliczałaś..
-???!!!
- Proszę, przypomnij sobie, gdzie je schowałam (sic!) Kurtyna.
Były tam, gdzie wcześniej ich nie było. Rzeczy bawią się ze mną w kotka i myszkę. Mówię do siebie:”kładziesz kluczyki w podłokietniku; pamiętaj”. Za pięć minut (nie chcę dawać im za wiele czasu na zniknięcie) zaglądam - nie ma. Rzeczy uciekają, przemieszczają się, robią mi na złość.
Największy psikus przyszedł ze strony holdera na telefon komórkowy.
(nabyłam lekki i składany w komplecie z klawiaturą wielkości i grubości kartki papieru, by móc pisać w drodze)
Poszedł sobie na długo. Nie mogłam przestać o nim myśleć i w St. Louis wróciłam się w stronę Chicago kilkanaście kilometrów, do Best Buy, który miał dobre review, żeby nabyć podobny. Ale nie było takich, ani żadnych innych. None.
W początkowym stadium szukania obiecałam św. Antoniemu (od Antoniego rozpoczynam każde poważne szukanie), że mu dołożę kolejną stówkę (jestem mu już winna dwie, do skarbonki w kościele św. Antoniego we Lwowie, przy Łyczakowskiej), ale milczał.
Byłam zdziwiona, bo mamy dobry układ i wie, że jestem słowna, choć czasem to trochę trwa.
- Trudno mój drogi; poprzestaniemy na dwóch.
Ostatecznie przemyślał sprawę i holder był oczywiście tam, gdzie go przedtem nie było…No cóż; jadę do Tulsy. To podobno fajne miasto.

2.10. 5 rano na trasie do Oklahoma City w stanie Oklahoma. 
Pierwsza noc w namiocie. Szeroko, wygodnie, z lampką na pilota.
Camping duży, nad jeziorem. Mnóstwo ludzi.
Nocowanie w namiocie staje się dla wtajemniczonych. Campingi mają swoje websites, ale nie tak łatwe do odnalezienia jak hotele. Użyłam iOverlander i sprawdził się znakomicie.
A Tulsa to najdziwniejsze miasto jakie widziałam w Ameryce. Duże, chyba czterystutysięczne (drugie w Oklahomie) z pustymi ulicami i mnóstwem parkingów. Parkingi są wszędzie i nie ma na nich aut.
3 mile od Down Town jest dzielnica willowa i takiej też nigdy nie widziałam; takich rezydencji i z takim rozmachem.
Przez środek Tulsy przebiegała Route 66, ale śladów co kot napłakał. Za to mają Museum of Arts w wybudowanym na początku
XX wieku mini Wersalu. W Villa Philbrook. Jest tam wszystkiego po trochu, łącznie z Kandinskim i
Picasso (po jednym).
Najbardziej podobał mi się ogród.



1 komentarz:

Agnieszka pisze...

Skad Ja to znam Ewa!
Te rzeczy chowajace sie a potem pojawiajace w miejscach ktore przeciez sprawdzalam!
Mysle ze to troche tak jak ze mna przed wyjazdem do Polski gdzie troche slacks sie panic mode i wszystko znika i wszystkiego sie szuka.
Ciesze sie ze w koncu po malym opoznieniu moglas ruszyc w swoja podroz zycia.
I hope Route 66 will be good to you!
Trzymam kciuki I czekam na nastepne blogi.
A.

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...