niedziela, 10 października 2021

Notatnik 3 podróżniczy


8.10. piątek, w drodze do San Diego
Tabliczkę z drogowskazem - „Bryce Canyon 70 mil”, widziałam 4 lata temu, kiedy skręcałam na południe, jadąc od zachodniej strony z Zion Park, gdzie przeszłam większość szlaków i uznałam, że nic piękniejszego w Ameryce nie zobaczę.
Już nie pamiętam dokąd jechałam tamtego dnia, ale pamiętam ten moment wahania; żeby jednak zobaczyć co to jest ten Bryce Canyon. Miałam się dowiedzieć i zobaczyć na zdjęciach parę miesięcy później, będąc tysiące mil od tej tabliczki, którą przecież wtedy widziałam….
No; nie powiem, że to było jakieś życiowe postanowienie, ale sprawy się tak ułożyły, że mogłam zboczyć te 500 mil. I zobaczyłam na żywo - w strugach deszczu i momentami śniegu, często chowający się za mgłą. No więc średnio gościnnie.
Z drugiej strony można się było spodziewać, że październik w górach  niekoniecznie jest słoneczny.
A było tak blisko witania się z gąską! Bo w okolice Zion dojechałam wczesnym, słonecznym, popołudniem. Zachciało mi się jednak powitać stare kąty czyli camping sprzed czterech lat.
(ma się dobrze przy nowych właścicielach, którzy dostosowali ceny do jakości widoków, mniej się troszcząc o jakość pryszniców.)
Poza tym nie byłam pewna czy Bryce Canyon posiada jakąkolwiek infrastrukturę. Po prostu nie sprawdziłam, poprzestając na zdjęciach jako głównym źródle wiedzy. I to był błąd, a za błędy się płaci. Bryce Canyon bowiem to imponujące rozmachem miejsce, z mnóstwem campingów (wyglądały na takie z działającymi prysznicami), hotelami, restauracjami, drogą benzyną i lotniskiem.
Więc zamiast ulegać sentymentom, trzeba było pojechać prosto do celu. I obejrzeć to cudo natury w zachodzącym popołudniowym słońcu. Ponieważ jednak nie lubię porażek (bo kto lubi?), to postanowiłam odwrócić kota do góry ogonem (trochę bez sensu to powiedzenie; przecież koty mają często ogon w górze(?) ) i uznać, że deszcz i śnieg to okoliczność specyficzna, wyjątkowa i że nie każdemu jest dane widzieć Bryce Canyon za chmurami.
A mnie się udało. 
https://photos.app.goo.gl/ekBwHLrEvbkXwuhR2

10.10. Niedziela. San Diego
Droga.
To nie miejsca - słynne, opisane, sfotografowane na każdy możliwy sposób - są najważniejsze. Mówię o sobie, bo chyba jest dużo takich ludzi, którzy wolą dolecieć, przemieścić się, śpiąc. Nie lubią jazdy. Ale to nie mój przypadek.
Mnie najbardziej cieszy droga.(nawet jak do Asi jechałam, to cieszyłam się, że mieszka daleko ode mnie, bo to zawsze kawałek drogi:))
Odkąd pamiętam tak było. Żeby jechać jak najdalej, chociaż zawsze za blisko. Rozczarowanie u kresu ciągle za krótkiej podróży.
W Ameryce można się drogą nasycić. Można jechać cały dzień, przespać parę godzin i znów jechać cały dzień. I cały czas cel jeszcze przed. Dziś dotarłam do czegoś w rodzaju…no właśnie, w rodzaju celu. Droga co prawda się nie kończy, ale już będzie inna. Jak zawsze.
Póki co jednak - amerykańskie drogi. Lokalne często puste. Autostrady zatłoczone. Z miejscami do parkowania i odpoczynku. Bezpieczne.
Na tych pustych nie ma nic, oprócz dobrej nawierzchni. No; w 90%. Dziury są w miastach i okolicach.
Od wschodu - płasko, zielono, po horyzont z kukurydzą i ziemniakami, do zachodu wśród zakrętów, gór i czerwieni skał. Zmieniają się strefy czasowe, zmienia się światło, brzozy przechodzą w palmy. Najpiękniejsze w Utah, Arizonie, Nevadzie. Czasem smaczne. Skały miewają kolory tortu orzechowego z masą kawową, albo lodów poziomkowych z cienką warstwą bitej śmietany - to te o wschodzie słońca, na horyzoncie, jeszcze za mgłą.
Pożegnałam się z moimi (tak już zostanie; one są moje) drogami czule. Wyśpiewałam im wszystkie ulubione piosenki, przyrzekłam im zapamiętać każde zachwytu westchnienie i  wymogłam obietnicę.
Jaką? To nasza tajemnica…

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...