sobota, 13 listopada 2021

Notatnik 11 podróżniczy


11.11. czwartek, wcześnie rano, Morelia
Po raz pierwszy weszłam w sam środek życia meksykańskiej rodziny. Zaprosił mnie Jope. Na zdjęciu - przystojny młody człowiek, w korespondencji - z serdecznym „welcome”.
Wchodzę do domu - przy stole cała rodzina (trzy pokolenia - babcia, rodzice i mój gospodarz z siostrą) oraz cztery psy.
Stół zastawiony (cienko zwijane tortille z kurczakiem, smażone, a jakże, salsa, sałata, ser, sok ananasowy), uściski, wszyscy mówią po angielsku (oprócz babci; raz się ożywiła mocno, jak mapy poszły w ruch i jasne było, że rozprawiamy o podróży - „ja też” powiedziała).Wypytujemy się wzajemnie o wszystko - szczerze zainteresowani „a jak to jest u was?”, z tym i owym.
Moi gospodarze to klasa średnia. Mama - lekarz dentysta, tata - nauczyciel w szkole średniej, malarz i rysownik w wolnych chwilach (na ścianach wiszą jego prace, wieczorem dostanę na pamiątkę dwie grafiki), przystojny Jope też nauczyciel - uczy gry na gitarze i przedmiotów podstawowych w primery school. Skończył szkołę muzyczną i obronił master (w moim albumie budynek z kluczem wiolinowym na pierwszym planie), muzyka to pasja i oprócz szkoły gra wszędzie. Trochę fotografuje; po tacie ma oko. Johana jest najmłodsza w towarzystwie. Skończyła studia literaturoznawcze, ma trochę kłopotów ze zdrowiem, więc chwilowo nie pracuje. Uczy się tańca i zaraz po obiedzie wyszła, spiesząc się na lekcje.
Pytam ich o Meksyk, oni wypytują o Polskę i moją podróż. Jope chwycił bakcyla i chce kontynuować (był w Niemczech, Hiszpanii, Francji; ma rodzinę w US więc często tam bywa).
Mieszkają w wielopokoleniowym, obszernym domu,
(już wiem, że za fasadą widoczną z ulicy, czyli skromnym murem, często kolorowym, kryje się patio ze szklanym zadaszeniem i nawałnicą roślinności wszelakiej z drzewami włącznie)
w którym obowiązkowo jest pokój dla gości. Wpisany w projekt. Używany często.
No a po obiedzie - spacerowy rajd po mieście.
Morelia zostanie w mojej pamięci jako nocne miasto. Duże (ponad 800 000 mieszkańców), ze starówką odmienną od tych, które widziałam do tej pory. Od głównej Mission w środku miasta , rozchodzą się promieniście ulice, z których każda, u swego końca ma przystań w postaci kościoła. Pomiędzy promienie wplecione są zaułki, place, skwery - przepięknie oświetlone, pełne ludzi, najczęściej biesiadujących.
- No my tak mamy - mówi Johana, która dołączyła do nas, po lekcjach tańca - lubimy jeść. Siedzimy przy stole cztery godziny, kończymy deser, ale wciąż siedzimy. Za chwilę znowu nam się chce jeść; więc od nowa…
Zanim pojawi się narzeczona Jope, a potem jego siostra, zapytałam go jak to wygląda z pracą, zarobkami i w ogóle z życiem w Meksyku.
O pracę jest łatwo, ale z groszową pensją. Najniższa to $5 na dzień. Po miesiącu tutaj już wiem, że to naprawdę niewiele. I takich prac jest najwięcej. Najwyższa pensja (lekarz, adwokat czyli skąd my to znamy?) to około $1000 na miesiąc. Nauczyciel jest w środku ze swoimi $500.
Jedzenie jest bardzo tanie. Wynajęcie bardzo skromnego, z dwoma pomieszczeniami, mieszkania to koszt $100 (mówimy o dużym mieście, jak Morelia na przykład), no i benzyna - niebotycznie droga w stosunku do zarobków
- To skąd was tyle na ulicach - pytam - przecież przecisnąć się z autem nie można, o postradaniu życia nie wspomnę.
Ale przecież my, Polacy, starsi zwłaszcza, pamiętamy zarobki dwa tysiące zł, a wydatki cztery. Widać tak to już jest. Nie wszystko widzi światło dzienne:)
Podsumowując - Jope chce mieszkać w Meksyku, ale kiedy wyjeżdża do swojej rodziny w Kalifornii na dwa miesiące i pracuje tu i tam, to potem żyje spokojnie cały rok. Zaoszczędził na parę miesięcy życia w Hiszpanii i tam będzie próbował. Kiedy? Jeszcze nie wie.
Widząc ich jak bardzo są zakochani w sobie (on i śliczna Jessi), trochę wątpię w ten długi wyjazd. But; we will see - jak powtarzała Marie.
Łazimy po mieście w czwórkę; co chwilę przystajemy, robimy zdjęcia; Jope co rusz mi każe pozować, więc w tym albumie trochę więcej mnie niż zazwyczaj:). Johana opowiada o pomnikach i ludziach na nich.
Na Placu Niepodległości pomnik Jose Morelosa, urodzonego tutaj właśnie, znanego wojownika o niepodległość, od którego nazwiska wzięło miasto swoje imię.
(przy okazji Johana wyjaśniła mi symbolikę przedstawiania konia na pomnikach - koń z uniesioną jedną nogą - bohater został zastrzelony, koń z uniesionymi przednimi nogami - bohater poległ na polu walki, koń w przysiadzie - bohater umarł śmiercią naturalną).
No i wreszcie coś, co prawie przyprawiło mnie o zawał ze wzruszenia. Na jednej z mijanych alejek Jope spotkał przyjaciół muzyków. Z instrumentami. Podszedł do nich, a za chwilę poprosił żebym stanęła pośród nich. A oni zaśpiewali, tylko dla mnie, cudną, hiszpańską piosenkę.
Dziewczyny tańczyły, ja podrygiwałam na przemian z głębokimi oddechami, w trosce o to, żebym im tam nie zeszła z padołu niespodziewanie:), a Jope ukradkiem filmował.
Chyba nic bardziej spektakularnego, tylko dla mnie, już mnie nie spotka.
Więc ten film jest dla mnie VERY SPECIAL.
A teraz siedzę w „swoim” pokoju, po śniadaniu, z pełnym brzuchem i pyszną kawą obok i czekam na Johanę.
Ruszamy w dalszą podróż. Johana stanie się jej częścią. Dłuższą niż jeden dzień.
P.S. Z fb od uważnej Kasi:
„Widze, ze atmosfera juz przedbozonarodzeniowa🎄 Motyle robia wrazenie🦋 Johana troche zagmatwala symbolike konia i bohatera🙂 kon z dwoma nogami uniesionymi - bohater polegl na polu bitwy, natomiast z jedna noga w gorze - bohater zmarl juz po bitwie od odniesionych ran.  Moj maz tak twierdzi 😛 Ucalowania od nas obojga.”

13.11. sobota rano, Mexico City
We wszystkich wariantach podróży po Meksyku, Mexico City było punktem stałym. Tak samo jak stałe było ZA WSZELKĄ CENĘ NIE-WJEŻDŻANIE do miasta. 
I wjechałam.
Od północnego zachodu i do dzielnicy północnej, więc bez przedzierania się przez kolosa, ale mam za sobą, w swoim życiorysie kierowcy, TO doświadczenie - jazda po ulicach Mexico City. Jak mi się udało rozpoznawać, o które rozwidlenie wujowi Google chodzi, jak to się stało, że trzymałam się dobrych stron ulicy szerokiej, ale bez pasów i w dodatku w ciemności - pozostanie tajemnicą Opatrzności.
Widać chciała żebym trafiła z moją młodą, meksykańską przyjaciółką do studenckiego mieszkania w Mexico City i skorzystała z nieobecności właściciela, który spędza weekend na plaży:) Zostawił klucze u kolegi po sąsiedzku i napisał - „have a great time in MXC”. Bez komentarza.
Johana jest w stałym kontakcie z rodziną, zwłaszcza z tatą (który urodził się i połowę życia spędził w MXC) i cały czas dostaje wytyczne. Tym sposobem wiemy, że dzielnica naszej czasowej rezydencji jest bezpieczna, a dwie przecznice dalej jej tata bawił się jako dziecko. Właśnie poszła sprawdzać teren. I ma mi kupić mój ulubiony „jugo verde” czyli zielony sok.
Wczoraj, późnym wieczorem wyszłyśmy coś zjeść i powiedziałam do Johany, że my byśmy długo nie podróżowały razem:) Ona jest arystokratka - nie lubi ulicznego jedzenia i gwaru wokół, w przeciwieństwie do mnie - natychmiast w to wsiąkłam!:) Ale jest absolutnie nieoceniona jako łącznik meksykański. I zna wiele ciekawych historii, więc buzie nam się nie zamykają.
(tak w ogóle, Johana zna sześć języków, w tym starożytną grekę i czyta Homera w oryginale! Bardzo inteligentna osoba!)
Miałyśmy dwa niezwykłe przystanki. Pierwszy w krainie motyla - Santuario Mariposa Monarca. To jest miejsce, gdzie przez cztery miesiące (od listopada do lutego) żyją motyle. W ilościach multi przemysłowych. Przylatują z Kanady, a każda podróż trwa około czterech tygodni. Mogą pokonywać do 500 km bez odpoczynku, a odpoczywają w nocy. To są wielkie rodziny bo udało się wyodrębnić materiał genetyczny do czwartego pokolenia wstecz. Takich miejsc w Meksyku jest pięć, ale to”nasze” jest największe i najbardziej dbające o „naturę”. W związku z tym do motyli trzeba było dojść, często pod górkę, 6 km i wrócić tudzież. Ale warto! Mówiliśmy do siebie szeptem żeby ich nie płoszyć (miałyśmy przewodnika osobistego, a ja tłumacza też osobistego:), a było ich tyle, że wyraźnie było słychać szum skrzydeł (jest w albumie filmik i słychać ten szum).
No a potem wieczór i połowę dnia następnego w Tlalpujahua (uh! Od dwóch dni uczę się wymowy i dalej jest nie tak).
To jest jedno z tych miasteczek położonych na stromych uliczkach i śliczne. W Meksyku jest uruchomiony program pomocy dla miejskich liliputów, które mają szansę stać się turystycznymi atrakcjami. Nazywane są Magico Pueblo (Magiczne Miasto). Przy wjeździe nie ma wątpliwości co zacz - obok nazwy własnej, anons o magiczności zawsze obecny.
Tlalalpujahua ma u mnie miejsce specjalne bo:
-Johana ma tam przyjaciółkę, z którą się nie spotkała
-wieczorem jest zimno potwornie, a domy, w tym hotele, nie mają żadnego ogrzewania. Dają dodatkowy koc i dziękuję. Spałyśmy w jednym łóżku dla ciepłoty:)
- mieszka tam około 5000 ludzi czyli nie metropolia, a w mieście jest piękny, olbrzymi kościół Santuario del Carmen, z XVIII w. W którym spokojnie może się pomieścić cała ludność tubylcza
- jest jednym z największych na świecie, a w Meksyku największym, producentem bombek choinkowych
(Pewien Jose, urodzony tam właśnie, wyjechał najpierw do większego miasta, potem do Chicago (sic!) i przez cały czas kręcił się wokół choinkowego biznesu. Na końcu wrócił w rodzinne strony i rozpoczął produkcję. Dziś prawie całe miasto produkuje coś na choinkę, a punkty sprzedaży są niepoliczalne)
- jest tam muzeum pomieszczone w starej kopalni złota i srebra i można zobaczyć co się kryje za licznymi obrączkami. Złoto było wydobywane w tym regionie od dawna i pewnie dlatego ta katedra tak imponująca jest, ale w tym Meksyku w obecnym kształcie i jako państwowa - kopalnia działała przez 60 lat; do lat 60-tych XXw. To było El Dorado. Tam się najlepiej zarabiało, choć nie było dnia, żeby ktoś nie postradał życia. Nikogo to nie zniechęcało, ludzie dużo zarabiali, a miasto kwitło. Podobno złoża jeszcze jakieś są, ale zbyt ryzykowne wydobycie; więc fabrykę zamknięto, a miasteczko podupadło. Aż do czasów bombek choinkowych:)
Wygląda na to, że z powrotem ma się całkiem nieźle!
- zielony sok w Tlalalpujahua był prawie tak samo smaczny jak w sklepiku za rogiem domu Ernesto, w Guadalajara:)

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...