czwartek, 18 listopada 2021

Notatnik 12 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/
https://photos.app.goo.gl/
https://photos.app.goo.gl/Po5fcdN1CvXC243J8

17.11. środa przed południem, 50 km przed Acapulco, po czterech dniach spędzonych w Mexico City
- Co u diabła robią miejskie taksówki na piaszczystej drodze, pośród tego nigdzie, 45 km przed miastem !?
Pytaniem rzuciłam w ciasną przestrzeń auta; odbiło się rykoszetem od przedniej szyby i musnęło ucho mojej meksykańskiej towarzyszki.
Spojrzała na mnie po królewsku, z odpowiedzią w oczach gdzieś pomiędzy -„no cóż…”, a „ależ przecież!”. Pytanie jednak zawisło w powietrzu retorycznie.
Nie na długo, bo okazało się, że oprócz mieszkańców do MXC dojeżdża codziennie do pracy około 10 milionów ludzi i taksówki na piaszczystych i biednych przedmieściach się tłumaczą. Jakoś. Nikt dokładnie nie wie ilumieszkańców ma Mexico City. Gdzieś pomiędzy 20, a 30 milionów (w całym tzw. dystrykcie) i to czyni go jedną z najbardziej zatłoczonych metropolii świata (po azjatyckich kolosach -Tokio, Seulu i Dżakarcie). 
A zaczęło się niewinnie - od orła z wężem w szponach, który był znakiem od bogów, że oto na tej małej wysepce pośrodku jeziora, którą wskazał, grupa Azteków poszukująca miejsca do życia, ma założyć miasto.
Zważając na późniejsze i trwające po dziś dzień, kłopoty budowlane (teren, nawet już po zasypaniu jeziora, pozostał grząski), a także to, że Hiszpanie, 300 lat później, w zawstydzającej liczbie około 600 żołnierzy, zrównali z ziemią aztecką metropolię (całkiem niedawno, przypadkowo, podczas remontu metra, zostało odkryte podziemne miasto) - można mieć poważne wątpliwości czy aby bogowie się nie pomylili. 
Wiadomo - Hiszpanie przynieśli ze sobą niechcianą władzę (Johana wyrażała się o hiszpańskiej kolonizacji z najwyższą rezerwą..), przemoc, stłamsili dumę i wolność.
Przynieśli też nową wiarę, która osadzała się coraz mocniej, ale i swoiście.
I tutaj na arenę wkracza Objawienie Matki Bożej w Guadalupe.
(Sanktuarium w Guadalupe było właściwie moim głównym celem podróży po Meksyku. Wszystko inne byłam skłonna odpuścić, ale nie wizytę tam. I to spojrzenie na historię miasta i po trosze na historię Meksyku jest bardzo osobiste i tylko moje, a więc proszę moich ewentualnych czytelników bardzo pokornie, o wzięcie tego pod uwagę:)
Ad rem. 12 grudnia 1531 roku, po kilku nieudanych próbach przekonania hiszpańskiego biskupa, że jednak Matka Boża ukazała się biednemu Indianinowi Juanowi Diego, doszło do spektakularnego cudu, w postaci ułożenia się w wizerunek Matki Bożej kwiatów, zerwanych na wzgórzu Tepeyac (dziś w obrębie miasta i w dodatku okazało się, że mieszkam po sąsiedzku), gdzie odbywały się cudowne spotkania. Kwiaty zostały przyniesione przez Juana w tilpie (rodzaj płaszcza), do biskupiego pałacu, a cud ułożenia się ich na owym płaszczu właśnie, dokonał się na oczach biskupa - niedowiarka.
Patrząc na Meksyk, na ludzi tutaj, na ich wiarę żarliwą choć nieco odmienną od tej, w której się wychowałam, na wizerunki Chrystusa i Matki Bożej (bliskie człowieka i jego słabości; Matka Boża piękna, ze sztucznymi rzęsami, Pan Jezus, a to przerażony, a to śpiący pod pierzyną, a to ubrany w kalesony), a więc patrząc na to wszystko dochodzę do wniosku, że bez tego objawienia nie byłoby współczesnego Meksyku.
Objawienie to bowiem jest w gruncie rzeczy przesłaniem pojednania (na co zwracał uwagę św. Jan Paweł II, wynosząc Matkę Bożą z Guadelupe ponad wszystkie inne i pewnie dlatego, po dziś dzień, papież  Polak cieszy się tu taką estymą). Biedny Indianin i hiszpański biskup, który go wysłuchuje i daje szansę na pełne współuczestnictwo, na prawach członka, a nie sługi, w wierze najeźdźców i władców zarazem - to obraz symboliczny. To obraz kompromisu i pojednania.
No; dalsze kazanie sobie podaruję:)
W każdym razie - byłam na wzgórzu cały dzień. Zanim weszłam do bazyliki, czekając na zewnątrz w długiej kolejce, wysłuchałam jednej i pół mszy po hiszpańsku (wszystkich razem dwie i pół) ale niestety nie nabyłam żadnych językowych umiejętności:). Zajrzałam we wszystkie kąty, (stara bazylika cierpi z powodum grząskich gruntów i wyraźnie pochyla się do przodu), widziałam tysiące figurek Matek Bosek i Panów Jezusów sprzedawanych zgodnie i po sąsiedzku z podkoszulkami i maseczekami z nadrukiem; tudzież różańców w rozmaitych kolorach w towarzystwie nieśmiertelnych tacos. Przedsiębiorstwo.
A Mexico City? Kolos. 
Z pięknym, czystym i pełnym rozmachu metrem, czwartym na świecie (po moskiewskim, nowojorskim, i paryskim).
Z przepięknym, pokolonialnym centrum, z olbrzymią i imponującą przepychem Katedrą i Pałacem Prezydenckim w sąsiedztwie. 
Plac Niepodległości z figurą Anioła Niepodległości, otoczony rozległymi schodami, które są punktem obowiązkowym pamiątkowych fotografii w rodzaju reunion w togach lub w strojach z balów maturalnych (wyjaśniła się tajemnica krynolin licznie reprezentowanych na wystawach - to suknie ubierane na bal maturalny). Paseo de la Reforma - główny bulwar miasta, ciągnący się dwunasto-kilometrową aleją przez znaczną część miasta, przy którym jest wszystko co światowe i mające budzić podziw. 
Stoły - stragany z jedzeniem, ustawione tuż pod wejściem do Katedry, w niedzielne przedpołudnie, przy których z jednej strony przygotowuje się jedzenie, a z drugiej siedzi i je, gawędząc ze sprzedawcą (pyszne!, bez gawędzenia:)).
Zafundowałam sobie autobus turystyczny, w promocji na dwa dni, z trzema trasami, więc trochę pojeździłam po mieście (nie mówiąc o WY-jeździe z miasta od północnej strony w kierunku południowym, do Acapulco - dwie i pół godziny krążenia - KOSZMAR!!!). 
Przy okazji przydarzyła mi się niesamowita historia i widzę w niej Palec Boży. 
Otóż pierwszego dnia objazdu, będąc jeszcze z Johaną (wyjechała nazajutrz, w niedzielę), zapozowałyśmy do pamiątkowej fotografii pod drzwiami Muzeum Fridy Kahlo (samo muzeum było już zamknięte). 
Na drugi dzień postanowiłam tam pójść, więc i tę trasę planowałam znacznie wcześniej. Idąc jednak na przystanek turbusa, wstąpiłam do kościoła z racji niedzieli, a także z racji, że wstępuję do licznych. A tam - akurat ksiądz ze mszą św. wychodzi. Krótka rozterka - zostać czy przełożyć? Zostać.
Tak więc zaczęłam powtórny objazd dość późno. Ale nic. Wysiadam przy Casa Azul, ludzi pełno, stanęłam grzecznie w kolejce. 45 minut stania i już mam się witać z gąską, gdy pani, w płynnym angielskim prosi mnie o bilet.
-Jaki bilet? Właśnie chcę kupić!
- U nas respektujemy tylko bilety on-line - odpowiada grzeczna pani - a więc bardzo mi przykro…
Zaczynam miauczeć, że jestem z Polski, że specjalnie, że bla bla.
Pani grzecznie się uśmiechnęła i:
-Next please..
A następna była dziewczyna, która wyciąga dwa bilety i mówi:
- Nie przyszła osoba, z którą byłam umówiona, więc mam jeden wolny. Proszę wpuścić tę panią…
No; gdybym nie poszła na tę mszę, to by za mną nie stanęła dziewczyna z wolnym biletem… :)

Co zapamiętam?
Ludzi trzymających się za ręce. Nie tylko pary. Rodzice trzymający dzieci, dzieci prowadzące starszych rodziców. Starsi ludzie idący na zakupy. Pełno wokół trzymania się za ręce. Cudne.
Dzieci kręcące się przy straganach z jedzeniem; a to podadzą serwetkę, a to zetrą stołek. Przy moim straganie  - chyba rodzeństwo, brat i siostra. Brat przyjmował napiwki i natychmiast, sprawiedliwie, 
dzielił się z siostrą.
I jeszcze dziewczyny, które malują się z kreską na górnej powiece, podciągniętą ku górze (jak Sophia Loren albo Bardotka).
Te same dziewczyny poprawiające makijaż wszędzie - jedna z pędzelkiem i lusterkiem w dłoni weszła do zatłoczonego wagonu metra i dokończyła dzieła).
I jeszcze dziwne wrażenie kiedy znalazłam się (na wyraźne życzenie Johany) w wagonie, w którym były same kobiety (są takie wydzielone i trzeba stanąć na peronie w odpowiednim miejscu). Poczułam się jak w jakimś haremie czy czymś takim. Krzyczały, śmiały się, były swobodne i chyba świntuszyły (ten ton nie musi być ubrany w słowa; sam w sobie znaczy:). Pomyślałam, że to definitywnie nie moje miejsce.
Ten harem…. 


Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...