1.01.2022. Palenque
No to mamy Nowy, 2022. Bardzo bym wszystkim i sobie przy okazji życzyła, żeby Covid odpuścił. Czyli zdrowie . Po prostu. Zasadnicza sprawa.
A u mnie NY zaczął się w ruchu.
Sylwester był po drodze do Palenque w Escarcega, w rodzinie cauchowej u Pedro i jego przyjaciół. Fajnie.
Full house i ja, jako ostatnia na mecie, dostałam nocleg, zgodnie z ideą zasadniczą, literalnie, na couchu. Ale całkiem wygodnym. No i ultra niezdrowe, pyszne jedzenie.
I Margarita.
Ale najważniejsze to - Calakmul.
A już miałam odpuścić. Ludzie lubią koloryzować, więc dla mnie i droga przez dżunglę i dzikie zwierzęta brzmiały w ich relacjach jak świat Indiany Jonesa, a ponieważ nie mam w sobie ani kropli krwi awanturnicy, więc - skip it.
Ale w ostatniej chwili przeczytałam gdzieś, że ta droga przez dżunglę jest asfaltowa i od razu wszystko przestawiło się na inne tory.
No, ale żeby była jasność w 100% to Calakmul jest jednym z największych miast Majów na Jukatanie, ale to, co czyni go wyjątkowym, to właśnie ta dżungla wokół, w promieniu kilkudziesięciu kilometrów w każdym kierunku i to, że co prawda zostało odkryte 90 lat temu z powietrza, ale prace archeologiczne rozpoczęły się stosunkowo niedawno, bo w latach 80-tych, ubiegłego wieku. No i to, że większa z dwóch głównych piramid jest równocześnie największą na półwyspie.
Gdybym nie pojechała, to byłby błąd. Oj! Duży błąd.
Komercja w całej okazałości jeszcze tam nie dotarła, więc ludzi mało, piramidy bez sznurów okalających i można się na nie wdrapać. Wdrapałam się na obydwie. Na czworakach.
Schody pierwszych dwóch warstw od poziomu ziemi są co prawda wysokie, ale dość szerokie. A im wyżej to robią się coraz węższe, zachowując wysokość. Więc najłatwiej na czworakach. A z powrotem w pozycji potulnego sługi czyli w zgarbieniu i również blisko czworonożności. Jak objaśniał przewodnik w Uxmul ten sposób budowania ołtarzy ofiarnych, bo tym w istocie były piramidy, był jak najbardziej celowy i stanowił jedno z narzędzi nadawania dystansu pomiędzy przedstawicielami bogów na ziemi, a zwykłymi ludźmi. Poczułam to bardzo mocno w całym ciele swym, jak już zeszłam z obydwu.
A droga przez dżunglę jest łatwa, wygodna, a chwilami zabawna.
Jest jej równe 60 km i od 8 rano do 2 po południu, co dwadzieścia kilometrów ustawione są dwójkowe, damsko-męskie posterunki, które zatrzymują rzadko przejeżdżające auta i informują ile kilometrów pozostało jeszcze do przebycia oraz przypominają, że szybkość dozwolona to 30km/h. Przy pierwszym zrozumiałam, że 40 km pozostało, z czego trzydzieści mogę przejechać autem. Przestraszyłam się nie na żarty, bo 10 km w dżungli, pal licho jaguary, tygrysy i małpy, ale wilgoć! Toż to nie do pokonania!
- No; ale jak już tu jestem, to przecież nie będę się cofać - pomyślałam.
Pojechałam dalej. A na następnym posterunku, dziewczyna znała angielski a little i wszystko się wyjaśniło. A wracałam po 4pm i posterunki (oprócz jednego, stałego, z kijem podnoszonym do góry) zniknęły, więc rozwinęłam szybkość niedozwoloną.
A dzikich zwierząt nie spotkałam. Oprócz ptaków, podobnych do indyków tylko bardziej kolorowych, które spacerowały po drodze. Specjalnie się nad nimi nie rozczulałam, tylko zwyczajnie zaczekałam jak mi zrobią miejsce i wyminęłam. Ale chyba okazałam się profanem, bo w drodze powrotnej, amerykańskie auto z Texasu stanęło za indykami, dokładnie pośrodku i pasażerowie pławili się w indyczym życiu i drogowej szczęśliwości. Zatrzymałam się jako trzecia w kolejce, a po pięciu minutach spróbowałam negocjacji. Pan z Texasu był po amerykańsku bardzo uprzejmy i wskazał mi wąską ścieżynkę obok indyka.
Ostatecznie porozumienie zostało osiągnięte - zjechał na bok, a ja się wcisnęłam pomiędzy jego Cadillaca, a indyczą rodzinę.
I zdążyłam na Sylwestra u Pedro.
02.01.2022. niedziela, Palenque
Fajny dzień. Rano lokalny rynek i zakupy owocowo-warzywne, potem ruiny, a pod koniec dnia miasto, msza i wieczorna zabawa. Uwielbiam meksykański zwyczaj gromadzenia się po zmroku, najlepiej przy kościele, i występy kuglarskie, spontaniczne tańce, jedzenie i handel pamiątkami. Dużo turystów, to prawda. Ale trzon to lokalsi, którzy chcą być razem.
Witają się z księdzem, poklepują, przybijają żółwiki. A ksiądz wesoły. Pociągnął dziewczynkę za włosy, zanim wkroczył uroczyście do kościoła z Eucharystią, w otoczeniu świeckiej asysty. Ale - o rany! Jaki gaduła - 43 minuty, chyba zachęcania do radości. Tak mi się zdaje, że nie było pouczania tylko przyjaźń. Na koniec wezwał do żegnania się z szopką bożonarodzeniową i prawie wszyscy stanęli w kolejce i maszerowali przed stajenką. A potem przed kościołem tańczyli salsę. Bardzo mi się podobało.
Tak sobie myślę, że na rytuały wieczorne ma również wpływ to, że oni nie znają długiego i krótkiego dnia; jak my - ludzie północy. Jakieś tam różnice są, ale nie tak drastyczne. Wieczór przychodzi między 6, a 7 przez cały rok i zwyczajów nie ma potrzeby zmieniać.
A teraz siedzę w koszuli nocnej w lobby hotelowym bez ścian, z palmowym dachem, namiot rozbity na trawce nieopodal i myślę sobie, że taki czas, jak dla mnie, może trwać. Długo.
Miałam pisać o ruinach w Palenque ( a robią wrażenie), ale dam sobie spokój. Jeszcze nie skończyłam z ruinami - w Gwatemali są równie (a niektórzy twierdzą, że bardziej) imponujące więc pewnie wrócę (do ruin).
Ale tylko jedno zanotuję - dotarło do mnie dziś, przy piramidach, że to wszystko co oglądamy i co jest takie monumentalne i szlachetnie monochromatyczne, w oryginale było bajecznie kolorowe. Głównie niebieskie, czerwone, czarne i pomarańczowe. Oczywiście kolory były symboliczne, co nie zmienia faktu, że musiało się mienić w oczach.
W Palenque - to widać jeszcze bardziej niż w Chichen Itza - ta cywilizacja budzi podziw, zdumienie i zadumę. I tak sobie myślę - rozwijała się niezależnie od tej afrykańsko - azjatycko - europejskiej, gdzie wzajemne wpływy można sobie wyobrazić, bo wspólne ścieżki, z trudem bo z trudem, ale jednak się krzyżowały, więc rozwijając się samodzielnie, wpisywała się w ten sam schemat interpretowania świata; np. kształtu (gradacja figur geometrycznych), celu i przyczyny (bogowie), ambicji (władza) i dużo więcej, choć mi teraz to „więcej” do głowy nie przychodzi.
No; w każdym razie spacerowałam w zamyśleniu, pomimo tłumów wokół.
4.01.2022. San Cristobal de las Casas, wtorek rano
Nie chwal dnia przed zachodem słońca, nie żegnaj się z miejscem, dopóki z niego nie wyjedziesz.
Z Palenque pożegnałam się w potokach wody. Bo już nie w strumieniach. Trzy i pół godziny czekania w namiocie na koniec ulewy, zanim doszłam do wniosku, że jednak się nie skończy.
Okazuje się, że cierpliwość nie zawsze jest zaletą…
Przynajmniej tyle, że intuicja podpowiedziała, żeby postawić ten nowy i nieprzemakalny. I rzeczywiście wytrzymał, chociaż pod koniec czułam się jak na łóżku wodnym. Albo jak Noe w Arce.
Dobrze, że obszerne łazienki były blisko i mogłam się tam ewakuować. No i dobrze, że byłam tam sama, bo się rozebrałam do golasa, założyłam worek foliowy na głowę i uwalniałam mój namiot od podłoża.
Ludzka skóra jest niezawodna:)
Suszenie zabrało kolejne trzy godziny więc wyjechałam zła i niewyspana. I pewnie dlatego, na drodze, dwukrotnie, kłóciłam się z miejscowymi, nie chcąc zapłacić opłaty - „nie wiem za co”.
Chyba chodziło o to, że burza (przeszedł zimny front nad całym obszarem Tabasco i Chiapas) powaliła drzewa na drodze, powodując, że była ona częściowo nieprzejezdna. Drogi w Meksyku obok państwowych są również prywatne (te najgorsze) i pewnie wszelkie naprawy idą z pieniędzy właścicieli. A blokady ustawiły się niedaleko tych drzew właśnie.
Powbijali gwoździe w deskę, przywiązali ją do sznurka i położyli po jednej na każdym pasie. Oczywiście od razu był korek, więc widziałam co się dzieje. Kierowcy dyskutowali, po czym wrzucali pieniądze do plastikowej butelki po wodzie mineralnej, przeciętej w połowie. Blokersi pokazywali kartkę formatu A-4, wyciągając ją za każdym razem spod peleryny przeciwdeszczowej, bo deszcz cały czas lał jak z cebra. Spodziewam się, że były tam wyłuszczone przyczyny ich słusznego gniewu. Kiedy nadeszła moja kolej i kiedy pokazano mi banknot 50 pesos żeby go uiścić - wkurzyłam się.
- No etiendo. No hablar Espaniol. For what. Speak English.
- los, das, mas, etc……
Tak sobie rozmawialiśmy.
Na koniec dałam im 5 pesos (x2), a oni machnęli ręką.
I jestem w San Cristobal. Wygląda na to, że rodzynek, zupełnie tego nie planowawszy, zostawiłam sobie na koniec.
A teraz idę się przekonać czy rzeczywiście pierwsze wrażenie samochodowe się potwierdzi.
I słońce świeci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz