https://photos.app.goo.gl/zw2WY7EFtBk41w9i7
24.01. 2022. Tapachula, poniedziałek
Spotkałam wczoraj Jesusa.
Podszedł do mnie siedzącej na ławce w parku i zagadał czystym, amerykańskim angielskim.
Jesusów w Meksyku jest mnóstwo, ale takich bezdomnych z angielskim bez akcentu, to chyba nie tak dużo.
Cały czas się zastanawiałam czy te jego loki (sprężyste spirale, wyrastające każda z osobna wprost z podłoża, bardzo gęste i niesforne) są prawdziwe, czy też nosi jakąś nowomodną, dredową perukę.
Chyba jednak były naturalne i w połączeniu z ciepłym uśmiechem (takim, który marszczy kąciki oczu i zapala w nich iskierki poczucia humoru) i ciemną karnacją wyglądał bardzo prawdziwie….
Miał 50 lat, z Salwadoru, chyba deportowany z Los Angeles (mówił, że go porwali, ograbili i porzucili w Tapachuli, hm…), bezdomny i bez dokumentów (jedynie papier poświadczający tożsamość, stąd znam imię), ze sporymi brakami w dolnym uzębieniu. Bezbłędnie rozpoznał we mnie osobę mówiącą po angielsku (byłam trochę rozczarowana bo myślałam, że już jestem wystarczająco ciemna), szarmancko obdarzył paroma komplementami i poprosił o parę groszy.
Myślałam o nim jeszcze długo po spotkaniu….
28.01.2022 San Pedro la Laguna, Gwatemala, piątek
Zupełnie się nie bałam. W sposób oczywisty i bezpieczny działało prawo silniejszego czyli wielki autobus w natarciu na lewym pasie, w prawostronnym ruchu kołowym.
Rzecz miała miejsce w Gwatemali, w drodze do San Pedro la Laguna, gdzie znajduje się szkoła języka hiszpańskiego dla takich turystów jak ja, którzy potrzebują nabyć umiejętności podstawowej komunikacji w drugim języku świata.
Korek był kilkunastokilometrowy i dwaj młodzi chłopcy (jeden trzymał kierownicę, a drugi cisnął na klakson, mrugał światłami, przez otwarte drzwi pokrzykiwał na kierowców i z prawa i z lewa; wygrażał tym, którzy się stawiali, a dziękował innym, którzy pierzchali w popłochu) wyprowadzili autobus na czoło korkowego peletonu, nie przejmując się specjalnie zasadami ruchu drogowego. Trzymałam za nich kciuki z przyczyn oczywistych, ale nie chciałabym się z nimi spotkać na lewym pasie:).
Opuściłam Meksyk wcześnie rano; na granicy z Gwatemalą przejął mnie rowerowy trójkołowiec czyli riksza i chłopak, za 50Qc (gwatemalska waluta) obwiózł mnie po granicznych punktach, dopilnował żeby wszystko poszło gładko (nie po to pedałował, żeby zostać z niczym) i zawiózł ową rikszą na dworzec autobusowy.
Nie na ten, co potrzeba, ale szybko naprawił błąd, wyłuskując bezbłędnie z tłumu dziewczynę znającą perfect angielski.
Wkrótce wokół nas zebrał się spory tłumek debatujący nad trasą mego przejazdu. Ostatecznie dostałam kartkę z przesiadkami, cenami biletów, żebym przypadkiem nie przepłaciła i numerem telefonu do mojego głównego przewodnika, który kazał do siebie dzwonić w przypadku jakby mnie chcieli zrobić w przysłowiowego w..a.
(w chicken bus i mniejszych nie ma biletów - przyboczny kierowcy chodzi i zbiera pieniądze).
Ale i tak spóźniłam się na prom, a właściwie łódkę, która kursuje pomiędzy miastami na brzegu, a miastami na lagunach jeziora Atitlan - największego jeziora Ameryki Łacińskiej - położonego w górach, wśród wulkanów, otoczonego małymi miejscowościami, z których każda jest etnograficzną perełką.
„Moje” San Pedro też jest takie. A wcześniejsze San Lucas (gdzie przenocowałam, spóźniwszy się na prom) też takie było.
Wydaje się, że ten świat tutaj nie tyle zastygł w czasie, ile jest surowy i kapryśny zarazem, w selekcji tego, co pędzący świat zewnętrzny ma mu do zaoferowania. Moje obserwacje są gorące i zaledwie „od-wczorajsze” (że tak to ujmę:) więc na wnioski trochę poczekam.
Póki co jednak - mieszkam w gwatemalskim domu i siadam do stołu, trzy razy dziennie, z gwatemalską rodziną. Od poniedziałku zaczynam zajęcia w szkole (5 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu, z nauczycielem face to face), ale intensywna nauka już się rozpoczęła z racji tego, że moi gospodarze nie mówią po angielsku.
Wszystko razem dla mnie - spore wyzwanie i duża przygoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz