środa, 16 marca 2022

Notatnik 31 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/c1UPRYmckWApamzv7

13.03.2022. Cahuito, Kostaryka, niedziela rano, przy kawie w knajpce przy drodze

Zastanawiam się - z czego to wynika? 
Przyglądam się sobie, przyglądam się ludziom; no cóż, nosimy w sobie marzenia. A kiedy dochodzi do tych marzeń spełnienia, nie lubimy takiej konfrontacji, która je znosi; a jeśli nawet nie znosi, to pokazuje, że życie jest bogatsze niż marzeniowe schematy, które co prawda porządkują nam świat, pozwalają na wewnętrzny spokój i dobre samopoczucie, ale są dalekie od zwyczajnej i bardzo namacalnej prawdy. 
O co mi chodzi? Prawdę rzekłszy o wszystko, ale skorzystam z pretekstu i przykładu zarazem - Karaiby. 
Chodzi mi o skojarzenia, które wywołuje to słowo - słońce, palmy, ciepłe i czyste morze, a wokół pełno przyjaznej flory i fauny. Rzadko, na rozmaitych, poczytnych blogach i reklamowych witrynach, można spotkać takie słowa jak:”komary”, upierdliwe muszki aktywne cały dzień”. A już w ogóle nie pojawia się „zwyczajność”, „codzienność”, „życie i ludzie tacy jak wszędzie”. 
Jest mowa o plażach z pochylonymi ku morzu palmami, ale nie ma mowy o tym, co jest po drugiej stronie ulicy, jeżeli ulicą można nazwać po części rozkopaną, po części żwirową i zakurzoną drogę. 
Zgoda - po części również asfaltową:)
Jestem w maleńkiej miejscowości wakacyjnej - Cahuita, po stronie wybrzeża wschodniego czyli karaibskiego. Tutaj jest cicho i spokojnie - dwa sklepy, kilka rstauracji i hoteli, kilka asfaltowych ulic krzyżujących się pod kątem prostym. No i pełno, zaaranżowanych tanim kosztem, ale skąpanych w bujnej roślinności, prywatnych miejsc noclegowych. Moi gospodarze na ten przykład, wmyślili kombinację klasycznych „cabins” z łóżkami i zadaszonych miejsc, z podłogą i ściankami z bambusa, gdzie można rozbić namiot. Kabinki nazywają się „Florenca” a bambusowe zadaszenia „Shalton”. No i jest klasycznie, hostelowo - z dostępem do wspólnej kuchni i łazienek. Bardzo tanio. Dla mnie rewelacja! Zwłaszcza, że morze po drugiej stronie ulicy.
I właśnie to słowo - „ulica” - jest sednem moich dzisiejszych, porannych rozmyślań. Bo to JĄ widać przede wszystkim, kiedy przybywa się dokądkowiek. Ulica, przy której mieszkają w domach niskich, wyższych, lub całkiem wysokich - ludzie i wiodą swój codzienny żywot. Z siadaniem do stołu trzy razy dziennie, z zakupami w supermarketach, z pogonią za pieniędzmi i lepszym życiem. Jakim lepszym? No lepszym; czyli nie tym, które jest tutaj. Gdzieś indziej, w lepszym świecie.
- Przecież jesteś w tym lepszym - mówię do dziewczyny, która zaczepiła mnie na plaży, oferując miejsce do spania i z którą wdałam się w rozmowę - przecież wszyscy i z całego świata tu przyjeżdżają, bo tu jest raj”. Tak do niej mówię.
Ona kręci głową, uśmiecha krzywo (jest młoda, ale ma wstawione srebrne zęby na przodzie), spuszcza smutno głowę:
- Dla mnie nie. Ja chcę gdzie indziej. Chcę być gdzie indziej. Wczoraj spadłam na rafę i teraz mam taką nogę - pokazuje mi świeżą ranę na stopie.
Co chcę powiedzieć?
Chcę powiedzieć, że dziś ludzie na świecie są podobni i organizują swoje życie w zadziwiająco podobny sposób. Mówi się, że „globalna wioska” to informacja, która przemieszcza się na globie w czasie prawie rzeczywistym. Z pewnością. Ale dla mnie najbardziej istotnym jest fakt, że ta informacja jest, w większości na świecie, rozumiana.
„Globalna wioska” to dla mnie dziewczyna, którą rozumiem kiedy mówi do mnie, że chce być gdzie indziej, niż miejsce, w którym jest.
Kiedyś musiało być inaczej; kiedyś ludzie wymyślali swój świat na milion i różnych sposobów; nie mieli jednego wzoru. Różnili się między sobą. To pewnie dlatego pobyt w San Pedro w Gwatemali, był tak niezwykły - tam, ten własny i niepowtarzalny wzór, był jeszcze obecny. I to nie był skansen, ale wybór.
Nie narzekam. To nie jest utyskiwanie pod tytułem - „ a kiedyś to panie było lepiej”. Nie. Tak się po prostu dzieje.
Powtórzę jedną z moich ulubionych fraz - „każdy kij ma dwa końce”…

13.03. ten sam dzień, wieczorem,

Chciałam to poranne marudzenie i wybrzydzanie (niczego nie kasuję i zobaczę co z tego wynknie) złagodzić, gawędząc nieco  plażach. Ale po południu byłam w kościele i o plażach za chwilę. Najpierw ksiądz. Wesoły. Ludzie co chwilę wybuchali śmiechem i żartowali z nim głośno. On się uwijał za ołtarzem, odgrywał jakieś scenki, mikrofon trzymał w ręce, więc jak mu przeszkadzał to go odkładał, no to co chwilę głos gdzieś przepadał, ale i tak go było słychać, bo przecież kościół maleńki, a wierni to taka bardziej towarzyska grupa imprezowa. Skończył kazanie  z wyschniętymi ustami, więc wyciągnął litrową butelkę wody mineralnej i tak z gwinta…:)
Na koniec zapytał kto obchodzi urodziny w tym tygodniu. Na środek wyszła dziewczyna lat 15, a ksiądz z namaszczeniem i bardzo poważnie ją pobłogosławił. Dziewczyna miała spuszczoną głowę i przymknęła oczy - widać było, że jest bardzo wzruszona. A już całkiem na koniec towarzystwo, pod oczywiście księżowskim przewodem, odśpiewało solenizantce Happy Birthday po hiszpańsku. Ludzie wychodzili z kościoła jak z imprezy:)
Hm….
No ale wracając do plaż. Ulice ulicami, w Puerto Viejo (kurorcie w rodzaju polskiego Mielna) rozkopane, z dziurami, z chodnikiem raz po lewej, raz po prawej stronie i mnóstwem punktów gastronomicznych, z których każdy chce być tym najgłośniejszym. Efekt średni bym powiedziała.
Ale plaże! I nie w tym rzecz, że białe i po horyzont. Prawdę powiedziawszy wręcz przeciwnie; linia brżegowa faluje - wcina się w ląd, a zaraz później wystaje małym cypelkiem. Od strony morza podpełzają do brzegu połacie raf koralowych, które zamykają się niekiedy z każdej strony, tworząc małe, bardzo gorące i dość głębokie baseny. Dżungla też wchodzi na plażę. Graniczy z nią bezpośrednio - drzewa na samym jej skraju  wyginają się ku morzu jakby spragnione wody….
To jest jeden z obrazów- ikon Karaibów; palma, która rośnie poziomo..
Piasek na tych plażach jest we wszystkich kolorach - od całkowicie czarnego i błyszczącego po ciemno żółty. Biały też jest, ale stosunkowo niewiele.
I jeszcze coś, co odróżnia pas nadmorski od innych na świecie - panuje tutaj równość. Nie ma enklaw bogatych i biednych - sąsiadują ze sobą wypasione resorty i skromne campingi. A i tak władza jednych i drugich kończy się na plaży. Bo one są wspólne. Traktowane jak dobro narodowe. Plaże nie mają właścicieli, a ich jedynym designerem jest natura. Woda wdziera się do dżungli, powala płytko ukorzenione drzewa i one tak leżą. Czernieją, wyginają w rozmaite, fantazyjne kształty. Można na nich przysiąść, ale bywa ryzykownie, bo mrówki też je lubią:)
Są plaże raz szerokie, raz wąskie; miękkie, to znów raniące stopy pokruszoną rafą koralową, która połamana i nieżywa wygląda jak zgruchotany szkielet. Na tej plaży nie sposób się nudzić. 
Ale co zadziwia najbardziej - jest czysta.

16.03.2022. Cahuita, Kostaryka, środa wieczorem

W tamten dzień przeszłam plażą 24 km; wszystkie małe od Puerto Viejo do Manzanillo. Tam gdzie się kończą,  a od następnej oddziela je szeroki pas morza.
Tutaj jest generalnie nieziemsko gorąco. Cień przynosi ulgę (na plażach ludzie się rozkładają pod drzewami - nie ma wystawiania się i opalania z leżeniem plackiem, bo parzy), a słońce odbiera oddech. Na ulicy.
Przy morzu jest wiatr i woda bardzo ciepła i to jest ta kombinacja, po którą ludzie tutaj przyjeżdżają z całego świata. 
Spacery wzdłuż plaży na Karaibach - no cóż; dają dużo przyjemności…
Ale ja nie o tym, tylko o dniu, kiedy wybrałam się na długą wycieczkę i zaczęło lać. Schowałam się pod palapas z deskami surfingowymi. 
Interesu pilnował Kendryk i natychmiast zaczęliśmy gawędzić (przez 10 minut zdążył mi opowiedzieć jak prawie postradał życie podczas surfowania, a jak go zapytałam co w tym surfowaniu jest magnesem, to mi odpowiedział, że jak surfuje to sobie wyobraża wszystkie kobiety na plaży, które patrzą na niego z zachwytem….hm…), a zaraz potem zjawił się jego szef. Trochę starszy (potem okazało się, że dużo starszy), o bardzo ciemnej skórze, z dredami sięgającymi ud i tak ciężkimi, że wyglądał jakby go zaraz miały przewrócić.
- Jesteś z Polski???!!! Moja żona jest Polką!! - pokazuje mi w telefonie jakąś białą dziewczynę, która się rusza i coś mówi
- Jak to Polką!
No, była Polką! Jest. Anita. 
Od trzech lat na Kostaryce, ze swoim rastą, któremu na imię Jason.
Młodziutka (w wieku Michała), od zawsze ciągnęło ją do Karaibów, chociaż najpiękniejsze miejsce na ziemi to Zanzibar - mówi. Sporo się od niej (i jeszcze od Karen - Niemki, którą poznałam w hostelu) dowiedziałam o sposobach podróżowania i rzeczywiście za grosze. Nie wiem czy wykorzystam (z przyczyn naturalnych i oczywistych), ale sama wiedza jest powiewem wolności, że ujmę to tak nieco patetycznie:).
Spędziłyśmy ze sobą kilka dni; łaziły daleko po pustych plażach, piły świeże kokosy, bawiły z małpami, rzucały w fale. Robiła mi zdjęcia i filmy.
Fajnie było razem









1 komentarz:

Anonimowy pisze...

To prawda - fajnie bylo razem :)
Pozdrawiam !!!

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...