https://photos.app.goo.gl/uAgYGScngbwKgpBw6
21.03.2022. Panama City
To było jak przejście przez Rubikon. Wczoraj i przedwczoraj opowiadałam o tym zdarzeniu wszystkim, niezależnie od tego czy chciał mnie ktoś słuchać, czy też tak sobie; nikt się jednak specjalnie nie przejmował tym, co miałam do powiedzenia. Ludzie kiwali głowami trochę ze zrozumieniem, trochę ze współczuciem, ale w gruncie rzeczy słuchali tak, jak wszyscy i zawsze,(łącznie ze mną do niedawna) raczej bez większego przejęcia - opowieści o rabunku na ulicy i w biały dzień.
To nie mnie się przydarzyło, ale byłam obok; szłam z Klaudią, którą poznałam on-line, kilka dni wcześniej na FB, a rankiem feralnego dnia, po wzajemnym i osobistym introduce, postanowiłyśmy pozwiedzać wspólnie Panamę (ona zatrzymała się w Panamie podróżując z Kolumbii, a ja z Kostaryki. Jedna z dołu, druga z góry).
Po prostu - podbiegł do niej młody chłopak o ciemnej karnacji, wyrwał telefon z ręki i chociaż silna i młoda Klaudia pobiegła za nim, a nawet udało jej się chwycić go za koszulkę i sprawić, że #prawiegomiałam#, to jednak był szybszy, a przede wszystkim był „u siebie”. Czyli rozpłynął w bramach obskurnej oficyny. To wszystko wiem, bo mi opowiedziała; ja sama, zanim zorientowałam się, że coś się dzieje, to zobaczyłam tylko porzucony plecak.
Po czym strach unieruchomił mnie na środku ulicy i dopiero po dobrej chwili, jakaś dobra, młoda, męska dusza zapytała czy przypadkiem coś mi nie dolega.
- A owszem - mówię - koleżanka zniknęła razem ze złodziejem, a ja nie mam zupełnie pojęcia co robić.
Zrozumiał mnie średnio, podobnie zresztą jak ja jego - domyślałam się tylko, że chce mi pomóc. Ostatecznie podzieliliśmy się rolami - on zadzwonił do kobiety, która mówiła po angielsku, a ja podeszłam do policjanta.
Kobieta, choć mieszkała w innej części kraju, zapewniła mnie, że koleżance nic się nie stanie. Skąd taką wiedzę czerpała nie obeszło mnie specjalnie, a w zapewnienie uwierzyłam skwapliwie i tym sposobem odzyskałam (przynajmniej częściową) władzę w nogach i rękach.
Całe zamieszanie trwało długo i było pełne, spodziewanych bardziej lub mniej, zwrotów akcji.
Ostatecznie, na posterunku policji, na którym spędziłyśmy 6 godzin, doszło do rekonstrukcji zdarzeń, a zeznania zostały staranie spisane (występowałam w roli świadka i tłumacza zarazem), opieczętowane, podpisane przez wszystkich dookoła i w tej postaci mogą być przedłożone towarzystwu ubezpieczeniowemu.
Bo przecież nie była i nie jest ich zadaniem pomoc w złapaniu złodzieja! No proszę cię, nie wymagajmy za dużo….
Ostatecznie telefonu nie udało się odzyskać i całkiem możliwe, że przyczyniłam się do tego wydatnie, wzywając policję. Bowiem okazało się, że doszło do negocjacji pomiędzy Klaudią i przedstawicielem złodzieja, który zaproponował układ studolarowy w zamian za telefon. Nasze wspólne gotówkowe fundusze to było dolarów 50 (wszak obydwie jesteśmy ostrożne i słuchamy dobrych rad - nie nosić gotówki za dużo przy sobie!;), ale negocjacje trwały dalej. Definitywna przerwa, a właściwie ich koniec, nastąpił w momencie, kiedy pojawiła się policja. Postaliśmy jeszcze chwilę w dużej już grupie przy wejściu na dziedziniec blokowiska, które samo w sobie może być atrakcją turystyczną a rebour, ale nic się nie wydarzyło. Po tak zwanej herbacie. Albo po zawodach.
No więc czym jest mój Rubikon?
Od mglistej możliwości do namacalnego faktu. Konstatacja, że nie ma dymu bez ognia, a każda opinia ma uzasadnienie w faktach. Ta konstatacja jest w równym stopniu banalna, jak i krzywdząca dla wielu. I nie powinna być kształtem, który rzeźbi rzeczywistość bez oglądania się na półtony i półcienie. Ale statystyka jest nieubłagana. Jest twarda, chociaż czasem gra na nosie i Klaudii też zagrała; spędziła kilka miesięcy w Peru, Ekwadorze i Kolumbii - z opinią dużo bardziej na bakier niż Panama i nie wydarzyło się nic szczególnego. Ale zadziałała (statystyka) co do zasady. Tej dotyczącej krajów Ameryki Centralnej i Południowej.
Sama Klaudia poradziła sobie rewelacyjnie; zmieniła, zablokowała, przedłożyła, zabezpieczyła. Wyżaliła się komu trzeba i pocieszyła tych, których trzeba było as well. Ma już nowy telefon, a na nim PRAWIE wszystko. PRAWIE co prawda makes a difference, ale do przełknięcia.
W Panamie podróżujemy razem - ona jedzie na Kostarykę, ja do Kolumbii. Póki co zgodnie dźwigamy każda swój plecak, na panamskim, hostelowym szlaku.
24.02.2022.Boquete, Panama
Panama ma opinię bezpiecznego kraju, ale najwyraźniej jesteśmy wyjątkami potwierdzającymi regułę, bo Klaudię obrabowali, a mnie się trafiła fałszywa dwudziestka. Dolarowa dwudziestka.
Poczułam się jak aferzystka, kiedy chciałam płacić za hostel, a tu papier:) Co prawda podobno nie poniosę z tego tytułu żadnych strat, bo ludziom, z innym niż panamskie obywatelstwem, zostają wypłacane równowartości fałszywek, ale czy to prawda na 100% to się przekonam jak odwiedzę jakiś bank. A póki co nie było okazji, bo dziś cały dzień przesiadałyśmy się z autobusu do autobusu, żeby dojechać z El Valle de Anton do Boquete.
Panama nie jest turystyczną Mekką; znana głównie z kanału i kapeluszy (chociaż prawdziwe „Panamy” i najlepsze są produkowane w Ekwadorze:), ale wyraźnie ma wyższe aspiracje.
Dużo ludzi wybiera Panamę na kraj emerytury, albo kraj, z którego przyjemnie pracuje się on-line; przede wszystkim ze względu na klimat i porównywalny z krajami zachodnimi, standard życia. Oczywiście nie wszędzie, ale w stolicy na pewno. Panama City jest bardzo multikulturowa (Kreole, Indianie, Metysi, Żydzi, Muzułmanie, dużo Amerykanów) i wielkomiejska. Można ją porównać z Mexico City. Ten sam look światowej metropolii. Dużo mniejszej i ładniej położonej (prawdę mówiąc unikalnie położonej - pomiędzy Pacyfikiem i Karaibami), ale metropolii. Z bardzo pięknym, pokolonialnym Starym Miastem, w którym zniszczone sąsiaduje z pieczołowitą renowacją i daje to efekt nie tylko estetycznie ciekawy; sporo mówi o kraju i ludziach, o ich ambicjach i umiejętności włączenia się do głównego nurtu.
No, ale dla mnie zarówno Panama City jak i Panama kraj pozostanie we wspomnieniach krajem rozmaitości noclegowej. Dzisiejsze miejsce jest czwarte z kolei i znowu zupełnie inne od pozostałych i bardzo swoiste.
Hostele z definicji generują zażyłość gości - spotykają się oni w kuchni, każdy gotuje coś innego, zaczynają rozmawiać, tworzą się więzi. Niektórzy goście nabierają statusu rezydentów, przedłużając swój pobyt codziennie „o jeden dzień dłużej”.
W Valle de Anton trafiłyśmy do hostelu, który prowadził Amerykanin z głębokimi, latynoskimi korzeniami, i który traktuje gości jak dobrych znajomych. Ma taką umiejętność po prostu. Wieczorem, przy recepcji na świeżym powietrzu, zbierają się ludzie i wtedy recepcja zmienia się w bar. Piją piwo, grają w bilard, kołyszą się w hamakach i pichcą w kuchni. Tych gości jest kilkanaście osób i to, tym bardziej, nie sprzyja anonimowości. Przeważnie wszyscy bardzo młodzi, ale rodzynki się zdarzają i cieszą należytym szacunkiem….:)
P.S. Wczoraj wspięłyśmy się na dwa szczyty - jeden przed, a drugi po południu.
Z tego pierwszego był widok na dolinę i w ogóle było bardzo pięknie.
A po południu, poszłyśmy na zachód słońca na Śpiącą Indiankę. Najbardziej popularna trasa w okolicy i chyba z tego tytułu uznałyśmy, że jest łatwa i krótka.
W japonkach, na luzie, a co.
No; długa nie była, ale po kamieniach i stromo w górę, a z powrotem zejście przy latarce.
Z moim błędnikiem od Sasa do lasa zwłaszcza w nocy, czułam, że nie popisałam się rozsądkiem. Klaudia trzymała mnie za rękę jak w polonezie i jakoś w tym tanecznym uścisku udało nam się dotrzeć do ulicznych świateł.
Spaliłam chyba milion kalorii…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz