piątek, 8 kwietnia 2022

Notatnik 33 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/tq5Qwxx1bcALyaGx6

https://photos.app.goo.gl/js1Mi99bYxiVJSeu5

https://photos.app.goo.gl/MMY3BB9A2r753oV68

31.03.2022. Medellin, Kolumbia, SOUTH AMERICA!!!

No i stało się -  jestem w Ameryce Południowej. Zgodnie z planem bez auta, chociaż to „bez” to raczej randomowo się zdarzyło…
Tak czy siak - opuściłam Panamę z plecakiem i teraz trzeba popracować nad tricepsami…:)
Zapłaciłam fortunę za Ubera, który dowiózł mnie do ślicznej Any - mojej kolumbijskiej gospodyni w Medellin. Samolot miał być w południe, był wieczorem, lotnisko, jak to często bywa, 30 km poza miastem, plus panamska przygoda złodziejska - wszystko to sprawiło, że skrzydła odwagi (brawury?) opadły. I co prawda Ana radziła w korespondencji przedspoktaniowej wziąć taxi z lotniska do miasta i podzielić się z kimś kosztami, a dopiero później Ubera, ale jakoś nie widziałam tych chętnych do współpłacenia, więc wyszło jak wyszło:)
Dopiero potem się dowiedziałam, że trzeba przy lotnisku podejść, koniecznie do białej, taksówki i powiedzieć, że jest się chętnym do jazdy i dzielenia. A panowie kierowcy załatwiają resztę.Więc jeśli mi się zdarzy gdzieś jeszcze w Kolumbii lądować, to będę pamiętała. Bo Kolumbia to wielki i piękny kraj z odległościami jak w Meksyku. A ja już bez samochodowych zobowiązań….
Póki co jednak, notatnikowo, jeszcze nie skończyłam Panamy; i wystarczy parę dodatkowych dni, intensywnych jak kilka ostatnich i Panama odejdzie w sine rejony niepamięci, a przecież nie po to podróżuję, żeby nie pamiętać:)
Choć z drugiej strony ciężko by było zapomnieć, bo Panama ma twarz Klaudii. Kostaryka jest Anitą, Panama Klaudią. Póki co mamy kontakt, spotkania w Polsce (a może nie tylko w Polsce) umówione, ale…. no cóż.. życie zagarnia przeszłość, zastępując  teraźniejszością.
(To jest śliski filozoficznie temat i zależy gdzie się ucho (i oko) przyłoży, i od której strony, tam będzie tylko „teraz”, albo „nie ma teraz”, albo jest tylko „przed”, albo tylko”po” jako antycypacja:), no: możliwości jest sporo i nie na moją głowę, więc ja tylko tak bardziej intuicyjnie w temacie…:)
Wracając do Panamy i Klaudii. 
Z Valle de Anton ze śpiącą na kamieniach Indianką, pojechałyśmy do popularnego turystycznie Boquete. Położonego dość wysoko w górach, a otoczonego jeszcze wyższymi. Efekt był taki, że nie było upałów i komarów, a dodatkowo wiatr, który w nocy przybierał na sile. Skutkiem ubocznym (i bardzo pożądanym) były suche ciuchy. W końcu! Od tygodni, jeśli nie od miesięcy, były lekko wilgotne i nie najprzyjemniejsze w dotyku, o zapachu nie wspomnę.
Tak więc w Boquete było totalne suszenie i już samo to wystarczy, żeby uznać miejsce za atrakcję turystyczną. Plus hiking w dżungli i trudno dostępne wodospady i mosty wiszące, drzewa tysiącletnie, widoki rozległe, włoskie lody w miasteczku - no po prostu, koszyk wypełniony po brzegi!
W Bouqete rozstałyśmy się z Klaudią - ona została tam dłużej, znalazła pracę w wolontariacie i zażywa wiatru i czystego powietrza, a ja wróciłam do stolicy, jako że miałam umówione spotkanie w polskiej ambasadzie. 
A to dlatego, że zorientowałam się (trochę późno, ale wystarczająco wcześnie), iż za chwilę mój paszport (co prawda ważny do listopada) jednak w podróży stanie się bezużyteczny, jako że przekraczanie granicy jest możliwe tylko z paszportem ważnym sześć miesięcy w zapasie. Więc trzeba go wymienić.
Ambasada Polska w Panamie jest na trzydziestym drugim piętrze bardzo imponującego budynku z różnymi imponującymi instytucjami i z widokami jak z rozmaitych wież, za które trzeba płacić. Ja widok miałam za darmo, ale paszport już nie. 
Poszło gładko, w godzinę dostałam paszport tymczasowy, a teraz tylko pozostaje czekać na ten prawdziwy.
W jakimś kraju. A w którym - to się jeszcze okaże. 

5.04.2022. Medellin, Kolumbia

Ana ma 26 lat, narzeczonego w Nowym Jorku i kiedy była zdecydowana do niego dołączyć, dostała propozycję dobrze płatnej pracy w swoim zawodzie, a jest projektantką mody. Konkretnie projektuje kolumbijski dżins jako tlaninę. 
Wstaje o 6 rano, pracuje do siódmej wieczorem, przychodzi do domu około ósmej.
Jej koty (Louis i Lucilla) czekają na nią skłócone pod drzwiami, bo mając różne wizje świata, nieustannie na siebie prychają. Jeden jest biały, a drugi czarny, z zielonymi oczami. Ściślej „ona” jest zielonooka.
Ana ma fiata kremowego koloru, z czerwonymi siedzeniami i filigranowego jak ona sama. Póki co mieszka samotnie w kilkupokojowym mieszkaniu na strzeżonym osiedlu, które dzieli od czasu do czasu z takimi jak ja. Bo Ana aktywnie działa na couchsurfingu.
Jutro minie tydzień jak się u niej zasiedliłam i nie za bardzo chce mi się wyjeżdżać. Ona twierdzi, że jej nie przeszkadzam, a nawet daje tego rozmaite dowody - a to gawędzimy do późnej nocy, a to gotujemy wspólnie, a to jedziemy do domu jej rodziców w górach i spędzamy razem piękną niedzielę. Pilnuje żebym niczego w jej ukochanym mieście nie przeoczyła i po prostu jest wspaniała.
Pewnie dzięki niej wpadłam w Kolumbię od razu bardzo głęboko i właściwie nie wiem od czego zacząć.
Jestem w Medellin, mieście Pablo Escobara, którego imienia lepiej tutaj nie wymieniać - nigdy nie wiadomo czy trafi się na kogoś, kogo rodzina do dziś jest pogrążona w żałobie, czy na kogoś, kto mieszka w jednym z kilku tysięcy rozdanych przez niego domów. Trudno uwierzyć, że jeszcze na początku XXI wieku Medellin było najniebezpieczniejszym miastem w Kolumbii. Wojna domowa, toczona w całym kraju przez ponad pięćdziesiąt lat, pomiędzy rządem, a rebeliantami, w której narkotyki były stałym punktem odniesienia dla każdej ze stron - w Medellin wylewała się na ulice, a nazwisko Escobara wzmacniało złą sławę tego miasta.
Dzisiejsze Medellin trochę odcina kupony od swej mrocznej przeszłości czyniąc z niej atut i atrakcję turystyczną, a równocześnie  nie zasypuje gruszek w popiele i inwestuje w swoją przyszłość.
Stało się miastem na wskroś turystycznym, a w głównych centrach turystycznego rozgardiaszu, kartele pilnują porządku, bo spory kawałek tego tortu jest po ich stronie. Przynajmniej tak twierdzili przewodnicy wycieczek w najciekawsze rejony miasta. Zwykle pałętam się sama, ale tym razem jakoś odstąpiłam od zwyczaju i nie żałuję. Z tych opowieści wyłania się obraz miasta i ludzi, którzy wzięli swoje życie we własne ręce.
W Kolumbii narkotykowe korytarze nadal działają, panoszy się zastraszająca korupcja, w którą polityczną stronę nie spojrzeć, pensje są niskie, wszystko drożeje - nihil novi. Ale równocześnie tempo zmian na lepsze w Medellin zadziwia samych mieszkańców; może dlatego jest tu tak dużo lokalnego patriotyzmu?
Esteban - przewodnik po słynnej Comuna 13 - mówił, że zwyczajowa rywalizacja z Bogotą, przestaje mieć jakikolwiek sens , bo Medellin zostawiło stolicę daleko w tyle.
Naziemne metro wraz z siecią kolejek linowych obsługujących najwyżej położone rejony miasta, czyste i zielone ulice dzielnic położonych w dolinie (czyli najbogatszych), inwestowanie w turystykę i to nie od strony drenażu turystycznej kieszeni, nie; wprost przeciwnie! W Medellin jest uruchomiony program darmowego oprowadzania, a przy okazji kreowania miejsc, które do niedawna zakazane, stają się atrakcją turystyczną. Tak się rzecz ma, ze słynną już, Comuna 13, która jest po prostu jedną z dzielnic Medellin, ale tą, do niedawna, o najgorszej sławie. 
Urodzić się tam znaczyło być skazanym na los przestępcy. 
Zmiana przyszła „od dołu”, a ludzie
postanowili skorzystać z szansy, jaką stał się koniec wojny domowej. 
Esteban, który urodził się w „trzynastce” opowiadał, jak stopniowo przekształcała się świadomość mieszkańców dzięki oddolnym, spontanicznym inicjatywom społecznym w rodzaju kół rozmaitych zainteresowań, ale także dzięki inwestowaniu w edukację. Opowiadał również o tym,  jak sztuka stała się konkurentką narkotyków. 
Medellin - miasto rozłożone na wzgórzach na których ciasno, dosłownie jeden obok drugiego, stoją domy.
Jest jedna, czasem dwie przejezdne ulice; do reszty domów trzeba się przeciskać wąskimi na szerokość ciała i bardzo stromymi przejściami.
Widok z daleka jest oszałamiający, zwłaszcza w nocy, ale z bliska….bardzo biednie. Im wyżej tym biedniej. Taka zabudowa wymuszała izolację i równocześnie kiszenie się we własnym sosie. Przestępczym sosie. I jakkolwiek to patetycznie zabrzmi - przyszedł czas odmiany i szansy na normalne życie. Comuna 13, ta najgorsza, która postanowiła wybić się na niepodległość, dostała ekstra bonus - ruchome schody! Których koszt z daleka pachnie korupcją ($6 000 000), ale które uczyniły dzielnicę słynną i łatwo dla turystów dostępną, a więc odwiedzaną. Może nawet w nadmiarze. Jest komu pokazać co w duszy gra. Na ścianach, które artyści wynajmują od właścicieli na rok, powstają murale, które wykrzykują wszystko, co dotychczas było schowane.  Mają rok czasu, żeby zostać zauważonymi, bo potem sceneria się zmienia. 
Konkurencją dla murali jest hip-hop
(wysłuchaliśmy improwizowanego koncertu dwójki muzyków - poetów - rzeczywiście imponujące! Zapisali kraje naszego pochodzenia i podczas występu do każdego zwracali się z osobna, wtrącając jego nazwę).
A przy okazji - domy w Medellin są jednolicie koloru cegły i po części jest to celowy projekt. Ale wiele z nich pozostaje „surowymi”, żeby uniknąć wyższych podatków od domów pomalowanych:) 
Esteban opowiadał, że młodzi ludzie, którym sztuka zawróciła w głowie, rezygnują z lukratywnego zarobku handlarza narkotyków w imię miłości do niej; nie zawsze przecież szczęśliwej.

Pojechałam również do Guatape - miasteczka niedaleko Medellin, słynnego z kolorowych domów przyozdobionych obrazkami, a nawet płaskorzeźbami, które są wizytówkami mieszkańców. Sygnalizują z kim mamy do czynienia za progiem - najczęściej są zabawne, bo Kolumbia to podobno kraj najszczęśliwszych ludzi na świecie:)
Obok Gutapae jest El Penol - wysoka skała, na której szczyt prowadzi 850 krętych schodów i z której rozciąga się absolutnie oszałamiający widok na okolicę. 
A okolica to zatopione, w wyniku budowy zapory wodnej, miasteczko. Niektóre, wyżej położone, wzgórza miasta się ostały i jako wyspy,  malowniczo zdobią sztuczne jezioro. Na jednej z wysepek stoi zniszczony dom córki Escobara, w którym podobno ma być założone muzeum (tak przynajmniej twierdziła nasza przewodniczka). Wieść gminna niesie, że już po śmierci ojca, do domu jego córki zawitał jeden z jego przybocznych pepes i o nic nie pytał, bo wiedział po co przyszedł i gdzie tego szukać. Wizyta trwała krótko, a przyboczny zniknął ze sporym workiem w garści. 
Tak mówią…..


Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...