wtorek, 12 kwietnia 2022

Notatnik 34 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/LKuVZiSc3g486xVJ6

https://photos.app.goo.gl/8vqtQNtjt3aWx9jKA

9.04.2022. Santa Marta, Kolumbia

Oprócz tego, że Santa Marta jest najstarszym miastem Kolumbii i że było pierwszą bazą konkwistadorów w tym regionie, to niczym innym specjalnie się nie wyróżnia. Ale jest dobrym punktem do wypadu w okoliczne przyrodnicze atrakcje,  z Parkiem Narodowym Tyrona na czele. No i jest tutaj świetny hostel  „Republica Bahia”. Jeden z tych z wypasioną częścią wspólną z basenem i palmami. Chociaż łóżka też niczego sobie; każdy ma własną „rynienkę” z materacem i zasłonką. 
Również z lampką i kontaktem do ładowania. 
Ad rem - póki co, o tych wszystkich atrakcjach przyrodniczych jedynie słyszałam i, jak to się mówi, zobaczymy. A na razie o tym, co widzieliśmy.
(pluralis maiestatis zastosowane świadomie, ale niepoważnie:)
A widzieliśmy Cartagenę de Indias. Tę w Kolumbii, bo na hiszpańską, mamy nadzieję, przyjdzie jeszcze czas. 
A tutejsza - O! Bardzo piękna.
15 godzin jazdy na północ od Medellin, na zachodnie wybrzeże kolumbijskich Karaibów. 
(przy okazji o autobusach dalekobieżnych w Kolumbii. Bardzo wygodne, ale nie w tym rzecz. To, co ciekawe, to kontrola nad tymi, którzy wsiadają. Po pierwsze - przy kasie wymagany jest dokument tożsamości. Z początku myślałam, że dotyczy to tylko cudzoziemców, ale nie; lokalni też byli spisywani. Na mojej trasie z Medellin, kilkakrotnie na przystankach wsiadał jakiś człowiek mundurowy i przyglądał się nam uważnie - jak mu się coś nie podobało, legitymował powtórnie. 
I w dodatku pomiędzy kierowcą, a resztą autobusu były drzwi, co mi się bardzo nie spodobało, bo lubię patrzyć przez przednią szybę; nawet w nocy.
W pierwszym odruchu uznałam to za zbędny formalizm; to całe spisywanie. Ale niekoniecznie. Autobusy bywają celami rozmaitych, nieciekawych akcji, więc ostrożność jak najbardziej uzasadniona. Ale to na dalekich trasach. Autobusy lokalne i chicken busy - to już inna historia. Nie ma spisywania. Ale na krótkich dystansach to i tak wszyscy się znają…. :)
Wracając do Cartageny - bardzo gorąca i bardzo wilgotna. Część współczesna - zatłoczona, klaksonowa, chaotyczna i raczej nieciekawa (mówię na podstawie podróży taksówką pomiędzy dworcem, a Manga - dzielnicą przylegającą do portu i starego miasta, tudzież mej kartageńskiej rezydencji). 
Za to Stare Miasto - no; zrobiło wrażenie. Są tacy, którzy twierdzą, że to najpiękniejsza postkolonialna starówka w latynoskim świecie, ale tutaj zdania będą zawsze podzielone.
Ale faktem bezspornym jest, że została wpisana  na listę Unesco. Oczywiście jak wiele innych miejsc na globie, ale ta lista też wyznacza jeden ze szlaków podróżniczych świata. Więc do napomknienia. 
A jak wygląda? No jak zawsze - turyści, place, pamiątki, lody i kiełbaski. I empanady. I gwarno.
Tak inaczej gwarno - głośniej i z wibracją. 
(Pewnie to nie jest obiektywne, ale czuję tutaj, jakby ludzie byli szczególnie naelektryzowani od środka. Szybciej się ruszają, głośniej krzyczą, szerzej śmieją. Klakson i gaz zawsze do dechy. Silniki w autach ryczą w słońcu na ostatnim wydechu, konając czasem na poboczach.)
No a oprócz tego, co powyżej? - ano to wszystko co można wyczytać na każdym podróżniczym blogu lub w przewodnikach, w wersji dla old schoolowych - 11 km murów obronnych od strony morza, twierdza obronna San Felipe, z której jest piękny widok na miasto, uliczki, knajpy i sklepy - wszystko zatopione w zieleni i kwiatach. Czegóż więcej potrzeba?
A opisać i tak się nie da.

P.S. Myślę jednak, że Cartagenę zapamiętam na dłużej nie tylko z powodu pięknej starówki. Również i dlatego, że nocowałam w niecodziennym miejscu - W Chrześcijańskiej Misji Ewangelickiej.
Zaprosili mnie z Couchsurfingu, bez objaśniania kto i co; zapowiedzieli jedynie, że są dwie reguły - bez alkoholu i narkotyków i o 10 w nocy drzwi zamknięte. Jak dla mnie - no problem. Na miejscu całe mnóstwo młodych ludzi płci obojga, przygotowujących się do wypraw misyjnych. Szkolonych w różnych specjalnościach, ze sztuką włącznie.
Trafiłam na ich rodzinne spotkanie, jak nazywali zebranie wszystkich w wielkiej sali przy budynku mieszkalnym. Śpiewali, tańczyli, obejmowali się nawzajem. Wyglądali na szczęśliwych. Niektórzy mówili po angielsku więc trochę pytałam, ale nie znalazłam dziury w całym.
Hm….

11.04.2022. Mendihuaca, Colombia

No i wylądowałam w czymś w rodzaju raju. Takim raju z polecenia, bo one są pewniejsze niż raje folderowe. Wiedza o tym konkretnym pochodzi od Karen, którą spotkałam na Kostaryce. Moja, z wiekiem pogłębiająca się, gadatliwość (czasem sama siebie nie mogę słuchać jak jadę z Tarnowa do Krakowa przez Gdańsk), dała dobre rezultaty.
Dom w dżungli, w górach. 
Z niewykończonego tarasu bez barierek widać morze na horyzoncie.
Po moim pokoju, w którym nie muszę zamykać drzwi na noc, bo mam moskitierę, latają kolibry i motyle wielkości wróbli. Na razie nie udało mi się wyciągnąć komórki na czas.
Właściciele - on Belg, z Antwerpii, ona chyba Francuzka. Między sobą po francusku, z gośćmi wedle życzeń. Obecnie w użyciu jest francuski, angielski i pokątnie holenderski. 
On - szef kuchni, z różnymi na świecie adresami; pracował w Nowej Zelandii, Australii, Afryce i wylądował w Kolumbii. Wygląda, że na dłużej. 
Ona - dużo podróżowała, rzucało nią po świecie.
Znają się od dawna, schodzili i rozchodzili, a w końcu trzy lata temu znaleźli coś dla siebie. Na końcu świata. Z tarasu (jeszcze bez barierek), czubki drzew są na wyciągnięcie ręki, a zaraz za nimi wierzchołki gór i tego nie umiem sfotografować. Żałuję, ale w tym wypadku muszę liczyć na pamięć. Możliwe, że się przeliczę, ale dołożę starań, żeby jednak nie.
Jest nas tutaj siedmioro gości. Trzy pary młodych ludzi ze Szwajcarii, Belgii i Holandii i ja z Polski. Siadamy do stołu razem i sadzają mnie u szczytu. Czuję się jak matka rodu, ale niech będzie.
Jedzenie jest - o Matko! Wszystko własnej produkcji i chowu plus kucharska profesja gospodarza  - razem daje efekt bombastyczny. 
Jedzenie jest pyszne, a chleb ma chrupiącą skórkę!
Kropla dziegciu? Oczywiście!
Komary i różne latające robaki. 
Mają w nosie wszelkie mikstury i gryzą bezwstydnie. Chrząszcze, wieczorami wchodzą pod rękę, wplątują się we włosy. Znieczulam się pysznym drinkiem i próbuję zaprzyjaźnić.
Siedzę sobie w kuchni razem z innymi i czekamy na kolację. Drink i zapachy ostrzą apetyt. Patrzę na nich krzątających się po tej kuchni i myślę o wszystkich ludziach, których przywoływałam w swoich notatkach. 
Mam taką zasadę, że o ludziach mówię raczej dobrze, albo wcale.
To jest trochę na bakier z tym, co czasem widzę lub domyślam, ale nie mnie sądzić cokolwiek. A poza tym ten obraz, który widzę jest stop-klatką; dużo się złożyło na jej kształt, a to, co widać teraz, jest zapowiedzią kolejnych zmian. I to jest nieuniknione.
Co chcę powiedzieć? Nic nadzwyczajnego w sumie. Tylko tyle, że w życiu chodzi o to, żeby znaleźć miejsce, w którym chce się być. I żeby w tym miejscu czuć spokój.
I żeby umieć ten spokój utrzymać.
Nawet jak się zjeżdża z wysokiej fali.



2 komentarze:

Anita pisze...

Ach,jak dobrze powrocic w te miejsca ,chociażby wirtualnie...
Dziekuje za ta mozliwosc!Ciekawa jestem co nam jeszcze w tej cudownej Columbii pokazesz. Ja znam,poza tym jedno urocze,spokojne miasteczko - Barichara.Moze i Ty tam zawitasz:)
Pozdrawiam serdecznie!!!

blogewkip.blog.com pisze...

No właśnie jestem w Barichara i jest cudownie! Zatrzymałam się tu na 3 dni i nie żałuję! Spotkałam się z opinią, że jest to najpiękniejszy region w Kolumbii i jestem skłonna się z tym zgodzić póki co:) Cieszę się, że czytasz i oglądasz (z tegom wniosek) - serdecznie pozdrawiam również i liczę na spotkanie wcześniej czy później:)!

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...