niedziela, 15 maja 2022

Notatnik 39 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/uJNq5sqq7wxyABY98

13.05.2022.  San Agustin, Casa de Nelly, Colombia

Casa de Nelly okazuje się być atrakcją turystyczną samą w sobie. 
Polecił ją Belg i muszę przyznać, że jego poszukiwania miejsca do życia, przynajmniej w Kolumbii, wiodą szlakiem good vibes.
Casa de Nelly to hostel i hotel równocześnie. To jednak bardzo niedostatecznie opisuje to miejsce i to, co tutaj zastajesz. Dotąd nic nie przebijało hostelu w San Jose na Kostaryce, ale to już przeszłość. Casa de Nelly skacze na podium i konkurencję pozostawia daleko w tyle. I wygląda na to, że San Agustin, dla podróżujących i zwiedzających Kolumbię, to zarazem największy park archeologiczny zarówno kraju, jak i  Ameryki Łacińskiej w ogólności, a w świecie największa starożytna nekropolia, ale także - i w stopniu co najmniej równym - to Casa de Nelly właśnie.
Wszyscy, którzy jesteśmy tutaj w tej chwili, przyjechaliśmy, bo ktoś to miejsce komuś polecił. A i tak każdy wchodzi tu z wielkim WOW!
Trzeba podejść z miasta blisko dwa kilometry pod górkę, ale finalnie lądujesz w miejscu, gdzie równowaga pomiędzy duchem i materią wydaje się osiąga optymalny balans. Tonie w zieleni, ale to akurat nie jest w Kolumbii wyjątkowe
(ilekroć widzę rozmaitość i wielobarwność kwietnych krzewów, których nazw nawet nie usiłuję zapamiętać, rosnących wszędzie, czasem niemalże na śmietnikach, bo i takich domostw nie brakuje, więc ilekroć to widzę, to sobie myślę, że to, co dla jednych jest obiektem wysiłku i starań, innym przychodzi samo; doprasza się zostać zauważonym. Może takie jest właśnie prawo Natury - przekora…),
No więc w Kolumbii zatopienie domostwa w kwiatach to norma, ale w przypadku Casa de Nelly to również dom, drewniana i poprzecierana miejscami, ciemna podłoga, meble, kominek i milion detali, które każą (tak właśnie - każą) czuć się tutaj dobrze. Każą zbierać się koło kominka w deszczowy dzień (taki jak dziś) wszystkim mieszkańcom i trochę rozmawiać, trochę czytać; zajmować się tym, na co człowiek ma ochotę.
Za recepcją kuchnia z kawą i tortillas od razu, zaraz na wejściu zapowiadają z czym będziemy tu mieć do czynienia.
Brytyjka (tak, znowu się spotkałyśmy - przypadek?) miała zostać jeden dzień, jest już trzeci i  będzie dwa następne. Podobnie jak ja. I twierdzi, że bycie tutaj wystarcza za zwiedzanie. I że nie ma nic specjalnie przeciw deszczowi, który leje od rana. Przynajmniej obywa się bez wyrzutów sumienia:)
Nic tu nie jest na wysoki połysk; wprost przeciwnie - każdy szczegół nosi piętno wielokrotnego użycia, dyskretnie przypomina, że nie jesteś pierwszą i pewnie nie ostatnią, która cieszy duszę i ciało w obcowaniu z nimi. Ale do tego zużycia dołącza czystość i zapach świeżości, co czyni je szlachetnym. Cztery psy, trzy koty (kiedy to piszę, śpią zwinięte w kłębek, jeden obok drugiego), wszędzie półki z książkami w różnych językach, kominek ze starym paleniskiem, stare lampy, dziergane serwetki, latynoska colorfull pożeniona z europejską dyskrecją i elegancją. 
Mogłabym napisać, że Casa de Nelly jest wystarczającym powodem, żeby tu wrócić. I to mogłaby być prawda. Ale z takiej prawdy nie wynikają powroty….. 

14.05.2022. Popayan, Colombia

Wyjechałam dzień wcześniej niestety, bo dostałam wiadomość z ambasady w Panamie, że mój paszport jest gotowy do odbioru. Więc muszę dotrzeć do miasta z DHL w miarę szybko, ale na popas w Popayan czasu wystarczy. Jutro będzie oglądanie i spacerowanie, a dziś trochę popisanie, zwłaszcza, że znów pada:(
A w San Agustin, oprócz rozkoszowania síę przytulnością Casa de Nelly, eksplorowałyśmy z Brytyjką te bardziej oficjalne atrakcje tego miejsca czyli największe stanowisko archeologiczne w latynoskim świecie i największą nekropolię w świecie w ogóle.
Tak sobie myślę, że im dłużej, jako ludzie, zamieszkujemy naszą planetę, tym bardziej anonimowo się z niej ulatniamy. Trochę wstydliwie; no bo trzeba, choć tak bardzo nie  wypada umierać. Chociaż z drugiej strony przemysł funeralny ma się bardzo dobrze, a pogrzeby dorównują weselom. Jakkolwiek by nie było, to odnoszę wrażenie, że wiedza o naszych czasach dla tych naszych ewentualnych potomków, 
tysiąc i więcej lat później, nie będzie pochodziła z grobów. Oprócz trumniaków i ulubionego ciucha nic ze sobą nie zabieramy.
O starożytnych (przynajmniej niektórych) dbali znacznie bardziej:)
I tak, wokół kanionu rzeki Magdaleny (najdłuższa rzeka Kolumbii, płynie z południa na północ, blisko 1600 km), obszar około 160 000 hektarów, w czasach prekolumbijskich, zamieszkiwały ludy, które dziś nazywane są sanagustyńskimi, od miejsca gdzie znaleziono i ciągle są znajdowane pomniki i płaskorzeźby nagrobne oraz przedmioty codziennego użytku, które układają się w historię blisko tysiącletnią, a która ciągle pozostaje tajemnicą. Nie bardzo wiadomo skąd przyszli i dlaczego zniknęli, chociaż z pewnością w czasach konkwistadorskich już ich nie było.
Rzeźb jest bardzo dużo. Niektóre zatarte, przypominają bardziej głazy, niektóre zachowane bardzo dobrze - wszystkie opowiadają historię świadomości; patrzenia na świat i ten na zewnątrz, ale i ten wewnętrzny również (jak na przykład słynna rzeźba, której nadano tytuł ID EGO I SUPEREGO, a która przedstawia człowieka z kłami, który niesie na sobie inną istotę, przypominającą w części człowieka, w części zwierzę..).
Zaczęto je znajdować w XIX w; przy splądrowanych grobach, albo zupełnie osobno - porzucone, czekające na powtórny pochówek…
Prace archeologiczne cały czas trwają, a miejsce wpisane jest na listę UNESCO.
Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie Chaquira. Miejsce położone na zboczu kanionu rzeki, gdzie odkryto nagrobne płaskorzeźby w kamieniu. Co prawda część schodów do nich prowadząca jest zamknięta bo grozi zawaleniem, więc oglądać można tylko dwie, ale widok, który nieznany rzeźbiarz ofiarował kamiennej kobiecie zapiera dech w piersiach.
Może to był pośmiertny dar artysty dla ukochanej?
Kto wie….

P.S. I jeszcze jeden obraz z San Agustin, który towarzyszy mi od kilku dni.
Weszłam do pustego kościoła. Słyszałam co prawda jakby ciche śpiewanie, ale nikogo nie było widać. Im bliżej jednak głównego ołtarza, tym śpiewne zawodzenie stawało się głośniejsze, aż w końcu doprowadziło do źródła; młoda (stara?) dziewczyna (kobieta?) siedziała z rozrzuconymi nogami naprzeciw figury Chrystusa na krzyżu i mówiła coś do niego. Zrozumiałam, że się bardzo skarży i Go o coś prosi.
Wsunęłam jej w rękę banknot trochę wyższy niż żebraczy napiwek. Nawet nie spojrzała w moją stronę; wyciągnęła rękę z tym banknotem w kierunku Krzyża i zaczęła gorąco dziękować. Zarówno Jezusowi jak i Matce Bożej, której figura stała obok. Bardzo długo dziękowała cały czas z banknotem w wyciągniętej ku górze ręce.
Nie miałam wątpliwości, że dla niej byłam tylko narzędziem obdarowania jej przez Boga. Dla niej to nie moja wola sprowadziła mnie do kościoła. I nie dokonał się żaden cud. Po prostu - była w potrzebie, poprosiła o pomoc i ją dostała. Była gorąco wdzięczna, ale zanadto jej to nie zdziwiło.
Boję się wielkich słów i ich nie użyję, ale to nie przeszkadza, że nie mogę przestać o niej myśleć…



Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...