poniedziałek, 23 maja 2022

Notatnik 41 podróżniczy

https://photos.app.goo.gl/a5NBLgqExkcecXkf8

22.05.2022. Ipiales, Colombia,

Ipiales jest tuż przy granicy z Ekwadorem. 12 godzin nocnej jazdy na południe od Cali. Wysiadłam jak po ciężkiej harówce, bo kierowca jechał „czkawką”i pod górkę prawie cały czas. Byliśmy w tym autobusie jak worki ziemniaków - bezwładne, pozbawione woli i kontroli. Miejsc wolnych pełno, ale złośliwa kasjerka usadziła nas czyli dwie sztuki obcokrajowców obok siebie, a my karnie (jak większość z wolnego świata:) przez pół nocy obijaliśmy się o siebie. Ja pierwsza miałam dość i przeczołgałam się w inne, puste i pobliskie miejsce. No, ale od rana były widoki, że…..
Andy coraz bardziej przypominają te, które wszyscy na świecie znają ze zdjęć Machu Picchu. Są jakby wykute, wyciosane na tle nieba; monumentalne, a równocześnie delikatne; pokryte zielonym i świeżym aksamitem. Bliskie na wyciągnięcie ręki i niedostępne zarazem….  
Jednak co się umordowałam to moje. Więc wczoraj tylko trochę chodzenia po Ipiales, targ warzywny, więcej pod górę, mniej z góry (na marginesie - w San Francisco to są pagórki w porównaniu prawie z każdym kolumbijskim miastem i miasteczkiem. Ot; siła sugestii PR:), własnoręczne guacamole na kolację, prysznic i wreszcie łóżko - nieruchome!
A dziś Las Lajas - katedra, której położenie czyni ją, przynajmniej dla niektórych, najpiękniejszą świątynią Ameryki Pd. Właśnie jadę ją oglądać. Póki co widziałam tylko zdjęcia i było jak z Balandrą na płw. Kalifornijskim - muszę to zobaczyć.

 23.05.2022. Otavalo, Ecuador

No i pierwszy dzień w Ekwadorze. 
Granica na piechotę, z nowym paszportem, ale gładko. Wszędzie pełno taksówek i kierowcy prawie wyrywają bagaż z ręki i każą wsiadać i wiedzą lepiej gdzie chcesz jechać. „Yo no tengo dinero” działa jak dotknięcie różdżką magiczną -robi się pusto wokół i już nie czujesz się jak gwiazda filmowa:). Ale za to wraca decyzyjność. Sprawczość - jakby powiedziała K.
Tak więc sprawiłam, że jestem w Otavalo, indiańskim mieście, a jutro się okaże czy warto było. Póki co warto, bo mam ładny pokój i łazienkę z ciepłą wodą za $7 US (ciepła woda jest bardzo nieoczywista na tych terenach; jak widzę jeden kurek w łazience, to już wiem, że prysznic trzeba brać „punktowo”).
A jeszcze wczoraj Kolumbia i cały dzień w Las Lajas. Niedziela więc pełno ludzi. Msze co godzinę, na każdej kościół wypełniony po brzegi. Najtłoczniej przy głównym ołtarzu, przed wizerunkiem Matki Bożej, która w 1754 roku miała się ukazać biednej Indiance i jej głuchoniemej córce - Rosie. Rosa najpierw została uleczona z głuchoty, a po śmierci, ciągle w wieku dziecięcym, przywrócona życiu. 
Wszystkie te cudowne wydarzenia miały mieć miejsce w kanionie rzeki Guaitary, w jaskini, na zboczu jednej ze skał kanionu. Początkowy sceptycyzm wobec cudu, z czasem przerodził się w gorliwą wiarę zarówno w objawienie jak i niezwykłą moc tego miejsca, które Nuestra Seniora sobie upodobała.
Obecny kształt Sanktuarium jest dziełem kolumbijskiego architekta (samouka) i ekwadorskiego inżyniera. Budowa trwała 33 lata, zakończona w roku 49-tym; w 1954 Sanktuarium stało się bazyliką pod wezwaniem Matki Boskiej Różańcowej. Przy czym była to czwarta przebudowa świątyni, począwszy od XVIII wieku. I najbardziej spektakularna. Przypomina bardziej zamek niż świątynię (skojarzył mi się Schloss Neustchwnstein w Alpach Bawarskich) zbudowany w stylu neogotyckim, z białego i szarego kamienia. Ale to, co czyni tę budowlę niezwykłą to miejsce - Sanktuarium bowiem jest zbudowane na moście, który łączy zbocza kanionu. Żeby bezpiecznie przejść nad przepaścią, nie sposób ominąć świątynię. Symbolika takiego usytuowania wydaje się aż nazbyt oczywista….
Jest to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc kultu w Ameryce Południowej, słynące z cudownych ozdrowień. Zbocza skał wokół są szczelnie zapełnione tabliczkami dziękczynnymi, a spacerując, widziałam ludzi na wózkach inwalidzkich, niemowlęta w ramionach ojców lub matek, zawinięte w kocykowe tłumoczki - stali cierpliwie w długiej kolejce do przyklęknięcia i modlitwy przed wizerunkiem Matki Bożej w głównym ołtarzu. Pewnie dla jednych był to ostatni akt nadziei, dla innych początek walki o siebie lub bliskich….
Najwyraźniej katolicyzm latynoamerykański wielbi postać Matki Bożej. Historia cudu w Las Lajas w gruncie rzeczy bardzo przypomina historię z Guadalupe. 
Rosa, która jest córką biednej Indianki i która pierwsza dostrzegła cudowną postać, określa ją jako „mestiza” czyli kogoś w połowie Indianina w połowie białego. Matka Boża tym samym, wchodzi w sam środek indiańskiej tożsamości. Podobnie było w Guadalupe - Juan Diego też był biednym Indianinem, któremu przypadł zaszczyt obcowania i głoszenia cudu. Prawo do równego i pełnego uczestnictwa w nowej religii zostało nadane „odgórnie”i nieodwołalnie. Na mocy decyzji, z którą śmiertelnym dyskutować nie sposób..
Bo przecież katolicyzm i szerzej chrześcijaństwo, zanim dotarło do pogańskiego świata Indian, miało za sobą długą historię szesnastu stuleci, pełną zawirowań, miejscami kostyczną, miejscami subtelną i intelektualnie wyrafinowaną. Mam wrażenie, że tego dziedzictwa latynoska Ameryka nie zna i poznać nie potrzebuje. Sięgnęła do rdzenia - do Bóstwa, które jest człowiekiem i do Matki, która rodząc się człowiekiem bóstwem się staje. W tej przestrzeni istnienia - pomiędzy Bogiem i człowiekiem - latynoskie chrześcijaństwo odnajduje się znakomicie. To oczywiście tylko moje dywagacje i moje tłumaczenie tej szczególnej tutaj potrzeby patrzenia na Boga w jego ludzkiej postaci. Tego przerażenia i strachu w oczach Chrystusa na Krzyżu, tego bólu i żałości w oczach jego Matki, tego współczucia, które każe okryć postać Jezusa w grobie, puchową kołdrą..

P.S. Chwytam się na tym, że zaczynają mi się mieszać wydarzenia, obrazy, ich kolejność w czasie. Może w gruncie rzeczy ta chronologia wcale nie jest istotna, a w pamięci zostanie to, co ma zostać. Ale ideą tego notatnika, między innymi, jest porządek właśnie. Dokumentacja. Żebym miała do czego wracać, co zresztą już czynię i sprawia mi to przyjemność.
Więc po San Agustin, a przed Cali było Popayan. Białe miasto. Nazywane tak, bo wszystkie domy na Starym Mieście pomalowane są na biało. 
Jako, że spotkania z Brytyjką przestały mnie dziwić, to prawie za oczywisty uznałam fakt, że w Popayan spotkałyśmy się również:)
No i poprosiłam ją (zostawała w Popayan dłużej i zamierzała miasto eksplorować dokładnie) żeby się dowiedziała z jakiej przyczyny są one białe. Bo ja sama pamiętałam, że wiedziałam, ale nie pamiętałam co wiedziałam…..
W każdym razie ta biel była bardzo konfudująca, bo ledwie wyszłam z hostelu i dwa razy gdzieś skręciłam (a może nawet raz), już nie wiedziałam gdzie jestem! Każdy corner identyczny!
No i dwa dni później dostałam wiadomość, że mieszkańcy, kiedyś tam, walczyli z insektami i pomalowanie na biało pomagało. A potem tak już zostało, bo doszli do wniosku, że całkiem ładnie.
I przypomniałam sobie, że wiedziałam, że wiedziałam, że przyczyna była zwyczajna. Tak to jest z tą pamięcią. Brytyjkę ubawiło. Mnie zdecydowanie mniej..





Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...