czwartek, 30 czerwca 2022

Notatnik 47 podróżniczy

 https://photos.app.goo.gl/SxA7tqRVQeuucQJBA

https://photos.app.goo.gl/FCqXX5Ti66cw2jDx5

29.06.2022. Vilcabamba, Ecuador

Wiedziałam, że o coś mi chodzi, ale nie wiedziałam o co. Że coś jest grane z tą Vilcabambą tylko co?  
Takie miasteczko - siedem tysięcy mieszkańców, z czego tysiąc to expats, gringo (najczęściej z Ameryki Północnej dla odmiany, ale Polaków też niemało na ten tysiąc, bo około trzydzieści sztuk; po raz pierwszy lokalsi nie mylą „from Poland” z „from Holand”), poza głównym szlakiem turystycznym, ale światowe (szczególnie ceny są światowe), otoczone Andami, z turecką i indyjską knajpą po dwóch stronach ryneczku z fontanną. I jeszcze paroma innymi very fancy, których gdzie indziej nie tak łatwo znaleźć.
Leżałam sobie w wygodnym łóżku, w hotelu prowadzonym przez byłą, niemiecką hippiskę, która w latach 80-tych sprzedawała biżuterię na ulicy, w Bogocie i którą z tej Bogoty za handel na ulicy wydalono. Więc osiadła w Vilcabambie, sprzedaje kiszoną kapustę tym razem i muska po niemiecku pokoje dla gości. A łazienka i kuchnia w jej hotelu to jedna, wielka solidność. 
No więc leżę w tej cieplarni i myślę - o co chodzi??? Gdzie ja jestem?
A rano już wiedziałam - w miasteczku z amerykańskiego horroru. Takiego z ciastem z wiśniami na powitanie, pełnego sąsiedzkich uścisków i uśmiechów, powoli ścieranych przez złośliwy grymas z oczami jak kulki lodu… 
Na razie nic takiego się nie wydarzyło, ani nawet się nie zapowiada, ale horror wisi w powietrzu. Bo jest zbyt pięknie, żeby było prawdziwie:).   
Co prawda samo miasteczko urodą nie powala (może nie licząc wspomnianego ryneczku z fontanną), a nawet potrafi wyglądać upiornie - po zmroku, za wyjątkiem fontanny i ścisłych okolic, pustoszeje; wzdłuż słabo oświetlonych ulic stoją puste ławki za dnia zasiedlone przez mieszkańców i tylko gdzieniegdzie, punktowo, pali się zimno ledowe światło w przydomowym sklepiku, w którym sprzedawcy-domownicy czekają na plastikowych krzesłach na tego ostatniego klienta, który nie nadchodzi….  

30.06.2022. Vilcabmamba, Ekwador, Las Palmas,

Niemiecki hotelik to już przeszłość - za drogi na naszą budżetową kieszeń; Jaśmina i Marcin wynieśli się przedwczoraj, całkiem na zadupie, ale za to w naturze, a ja na ulicę obok. Było super, ale w Las Palmas też nie jest źle i w dodatku o połowę taniej. No i w Las Palmas ciągle są nowi ludzie, którzy przynoszą wieści ze świata. Na razie wieści są okropne czyli większość dróg poblokowana, a w Quito prezydent wyprowadził wojsko na ulicę. No więc siedzimy i czekamy.  
Las Palmas jest malutkie, ale mieszkalniczo niejednorodne. Mamy tu rezydentów i spadochroniarzy. Ci ostatni wpadają na jedną noc i pędzą dalej (wynoszą się z kraju), rezydenci czekają; i całkiem możliwe, że na gwiazdkę z nieba.
No, ale miasteczko; zaraz na dzień dobry Kasia. Najważniejsza Polka w w Vilcabambie. Wchodzimy do jej wielkiego mieszkania, a tam na stole sok z mandarynek i pomarańczy na stole (sąsiadka przyniosła bo sezon i leżą na ulicy), chleb jęczmienny własnego wypieku, zupa z soczewicy, serek od Dawida (też Polaka, który hoduje kozy), jajka od gospodyni na dole.
Czujesz o co chodzi? Tak! Vilcabamba nie czeka na rewolucję i deglobalizuje się sama. Są samowystarczalni. W sobotę jest targ ekologiczny (hippisi sprzedają kulki z juki i soczewicy po dolarze, a ryż z warzywami co łaska. Ale jak moją łaskę wyceniłam na 50 centów to nie było ok. Więc też dolar za ten ryż. Trzepią kasę, aż miło popatrzeć) i ludzie pieką chleby, leją miód w butelki, jakieś mikstury na ból ucha i brzucha, czekolada własnego chowu.
No a w niedzielę jest normalny targ, bez hippisów i można kupić wszystko do jedzenia od lokalnych i na cały tydzień. Kasia mówi - my przeżyjemy bez łaski. Są i zwyczajne sklepiki (drożej), ale w nich też pełno lokalnego jedzenia.
Oczywiście gringo trzymają się razem, płacą za obiad $3, zamiast $30 w US i czują się Kolumbami bo odkryli nową Amerykę!:)
Jest ich coraz więcej i w Vilcabamba mają coś w rodzaju raju. Kasia mieszkała w Teksasie i mówi, że klimatyzacja ją wykańczała. Tutaj ma mniej więcej cały czas 25 stopni (bo chociaż góry to blisko równika), w porze suchej rześkie noce i mało komarów.
Mam w pokoju Georga z Australii, też zakochanego w Vilcabambie, co do którego jeszcze nie zdecydowałam czy wariat czy geniusz. George jest veganinem (zjada tony warzyw i właściwie od rana gotuje; wydaje na jedzenie $1000 miesięcznie, ale to i tak połowa z tego co wydawał u siebie), od ośmiu lat podróżuje, przyjaźni się z hippisami i kupił parę bitcoinów jak były po dolarze… przynajmniej tak mówi…
Nie używa smartfona, a komputer kupuje raz na jakiś czas żeby sprawdzić co z jego bitcoinami po czym go niszczy, bo chce być anonimowy… no nie wiem…
Zaprowadził nas (rezydentów z Las Palmas) na święto tańca do okolicznej wioski hippisów (Chambalamba) i obiecał, że po kilku tanecznych skłonach w rozmaite strony świata, oddamy wszystkie troski słońcu tudzież księżycowi (bo tańce trwały do zmroku).
Oczywiście do takich doświadczeń trzeba się należycie przygotować, czyli dać okadzić ($5) i wypić pół kubka gorącego i bardzo smacznego kakao ($3). Z kultem kakao spotkałam się już zresztą w San Marco w Gwatemali, koło jeziora Attitlan w majański Nowy Rok. Tak, że jedno z drugiego się …
Co prawda trosk nie ubyło, ale tańce hippisów były ciekawe. 
Sama nie tańczyłam, ale i tak nie żałuję…

P. S. Kasia zabrała nas na cotygodniowy hiking tubylczych gringos. Więc jesteśmy zapoznani i rozważamy opcje…

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...