niedziela, 17 lipca 2022

Notatnik 51 podróżniczy

15.07.2022. Tarapoto, Peru, El Mural

Właściwie niepotrzebnie zapisuję, bo tego się nie da zapomnieć! To jest jedno z tych doświadczeń, o których będzie się opowiadać po powrocie, w ramach niezwykłych wrażeń z podróży. 
No więc tak - generalnie zmierzam do strefy Amazonii, ale Peru to ogromny kraj, więc odległość z punktu A do punktu  B nie zawsze da się pokonać za jednym zamachem; zwłaszcza jak się ma coś załatwić po drodze. Na przykład wysłać paczkę do Polski.
Szczęśliwie w Chiclayo, dużym, grubo ponad półmilionowym mieście w północnym Peru, z lotniskiem i wielkomiejską infrastrukturą, prowadzi hotel na wysoki połysk, przyjaciel - były policjant - mojego gospodarza z Mancory, który też jest byłym policjantem.
(wyjątkowo pamiętam, że już o tym pisałam; może mi się pamięć poprawia po tych wszystkich owocach?)
No więc pojechałam do Chiclayo nocnym autobusem i o piątej nad ranem, po siedmiu godzinach podróży, miałam wysiąść na dworcu, ale był zamknięty, więc wysiadłam obok dworca, na pustym placu. Ale były policjant jak już coś bierze w swoje ręce, to wiadomo, że wszystko zagra, więc już na mnie czekał pan, który nawet zagajał po angielsku.
Chiclayo po ciemku wygląda jeszcze gorzej niż za dnia, ale w dwudziestej godzinie niespania było mi to zupełnie obojętne. 
No więc hotel, łóżko, prysznic, biały ręcznik. Raj.
A późnym rankiem - paczka. Bo wieczorem kolejny nocny przejazd, tym razem czternastogodzinny, do Tarapoto mnie czekał.
W hotelu, angielskim posługiwał się jedynie Jesus - młody, bystry, uczynny. Został oddelegowany do eskorty i pomocy - bez niego bym poległa; tu w ogóle nie ma o czym mówić. Ale po kolei.
Jezus uważał, że paczki wysyła się z lotniska i chociaż trochę oponowałam, przebąkując o agencji, to w końcu w Peru jestem od kilku dni i nic nie wiem.  Nie będę się wymądrzać.
No; okazało się, że mam rację, ale na tym moje przewagi się kończą.
Na lotnisku skierowali nas do DHL, co po hiszpańsku brzmiało jak „dejeczel” i nie zostało przeze mnie słuchowo rozpoznane; bo przecież już wcześniej wiedziałam, że to największe zdzierstwo przesyłkowe świata. Za 5 kg paczki $370 US.
Zmyliśmy się stamtąd szybciej niż weszliśmy. Ale po nitce do kłębka - trafiliśmy do peruwiańskiej tym razem, firmy wysyłkowej, podobno najtańszej. Podobno, bo za 2kg zażyczyli sobie dolarów $40.
- namiot czy kapelusz(e) - wybór dramatyczny choć oczywisty, bo bez namiotu síę w Polsce obejdę, a bez kapelusza(y) ani rusz. I paru innych drobiazgów nabytych po drodze na tzw. „pamiątkę”
Ok! Spakowane, wszyscy szczęśliwi (pani w okienku też; czuję, że jest po naszej stronie), a tu nagle
-paragon poproszę-
- nie mam, wyrzuciłam, kupiłam na ulicy - plączę się w zeznaniach
- a co, jeśli bym wysyłała rzeczy używane - w panice wpada mi do głowy pytanie, które uznaję za inteligentne
- wysyłanie używanych rzeczy jest zabronione - przepis, zawsze zwycięża z inteligencją
- no to co będzie?
- przykro mi - nic nie pomaga, że duszą jest po naszej stronie; ciało wdraża przepisy bezwzględnie.
Sytuacje stresowe uruchamiają ponoć nieuświadamiane dotąd pokłady twórczej energii i oto wspinam się na następny szczebel
- a może zadzwonimy do Ekwadoru, do tej kapeluszarni i poprosimy o jakieś potwierdzenie zakupu?
Muzeum z kapeluszami stanęło na wysokości zadania i przysłało mailem elegancką fakturę na kapelusz i „inne rzeczy”. „Inne rzeczy” były autorstwa Jesusa i byłam pełna podziwu jak od razu załapał o co chodzi.
Ostatecznie spędziliśmy przy okienku dwie miłe godziny o przebiegu sinusoidalnym, ale wierzchołkiem sinusoidy wcale nie był telefon o fakturę! O nie!
To, co mną najbardziej wstrząsnęło to był odcisk palca wskazującego, który musiałam odbić na każdym egzemplarzu z pięciu kopii dokumentów przewozowych. Mam jeden i schowałam go jako cenną pamiątkę. Do tego doszło jeszcze zdjęcie porównawcze z           paszportowym, dołączone do zestawu i biometryczny odcisk lewej dłoni. Paczka z kapeluszem w środku wygląda jak rządowa przesyłka tajnych dokumentów.
Ja co chwilę wykrzykiwałam OMG na przemian z WOW, co bardzo bawiło i panią w okienku i mojego towarzysza.
Ale później się jeszcze nad tym zastanawiałam, już tak bardziej poważnie - DLACZEGO? Z czego wynika ta groteskowa z mojego punktu widzenia ostrożność?
I doszłam do wniosku, że nie jest ona wymierzona we mnie jako klienta. 
To jest chyba brak zaufania do urzędników z ich skłonnością do korupcji na każdym szczeblu, z jednej strony, a z drugiej walką z gangami. Nie wiem czy moja paczka nadaje się do jakichś manipulacji (chyba nie, ale prawo ma działać równo w założeniu, więc czasem groteskowo), ale są takie przesyłki, z którymi różnie można kombinować…
Więc może to jest przyczyna.
Ale jeśli tak, to poziom braku zaufania systemu legislacyjnego do jego egzekutorów przerasta wszelkie znane mi dotychczas przykłady.
Aż się prosi przysłowie a rebours: „ swoje ganicie, a cudzego nie znacie”…. 

17.07.2022. Tarapoto, Peru, El Mural

Natalia ma 22 lata i przyjechała do Tarapoto z Hiszpanii. Studiuje na hiszpańskiej wersji AWF i głównie trenuje gimnastykę, ale lubi koszykówkę. Wszystko razem ma znaczenie o tyle, że Natalia znalazła się w Tarapoto w ramach wymiany studenckiej i rezyduje w hostelu El Mural od siedmiu miesięcy. 
A wymiana polega na tym, że Natalia jeździ pickupem do małej wioski w środku dżungli i uczy dzieci. Teoretycznie miała je uczyć  gimnastyki, ale kiedy na pierwszej przerwie, po pierwszej lekcji, dzieci udały się po lunch na okoliczne drzewa palmowe, stało się jasne, że na dzień dobry, uczeń przerasta mistrza.
Więc Natalia uczy ich liter i liczb. 
Również trochę geografii, bo koniecznie chce, aby wiedziały skąd przyjechała. Mówi, że z Walencji w Hiszpanii. Pytają ją czy to jest blisko Tarapoto. Bo Tarapoto to jest środek świata, który jest realny. Owszem, słyszeli o Limie, ale to jest już na końcu świata i nie wiadomo czy istnieje naprawdę.
- więc gdzie ta Walencja i Hiszpania? - pytają.
Ale w gruncie rzeczy średnio ich to interesuje, bo ważniejsze są dla nich inne wioski w wielkiej dżungli wokół i znają każdą z nich. 
- są szczęśliwi - mówi Natalia.
- a czy coś kupują? 
- tak, ale bardzo rzadko. Mają pieniądze z rękodzieła (zajmują się ceramiką), trochę dofinansowuje ich rząd. Mieszkają w ziemiankach wspartych na bambusach i krytych liśćmi palmowymi, jedzenie rośnie obok, a czasem kupują jajka i ubranie - na codzień noszą podkoszulki i szorty. Telefon komórkowy przypada średnio jeden na rodzinę, ale w dżungli i tak nie ma zasięgu. A elektryczność doprowadzona jest do jednego domu w wiosce, w której jest telewizor. 
No i tam oglądają mecze piłki nożnej jak gra Peru. Bo wiedzą, że są Peruwiańczykami. I mówią dwoma językami od samego początku - rdzennym keczua i hiszpańskim.
W większości są chrześcijanami, choć ci konkretni, z którymi pracuje Natalia, to Ewangelicy. Zależy od misji, która z nimi współpracuje lub współpracowała w przeszłości.
- co im daje szczęście?
- mają rodzinę i jedzenie. Więcej nie potrzebują. Rzadko chcą zmian. Rzadko wyjeżdżają ze swojej dżungli.

Byłyśmy dziś z Natalią na wycieczce przy leśnym wodospadzie, bo Tarapoto to brama do amazońskiej dżungli. Ta wycieczka to była taka jednodniowa, niezbyt trudna wyprawa, ale opowieść Natalii całkowicie przyćmiła uroki przyrody. Zwłaszcza, że wodospad niewysoki. Ale po drodze są źródła termalne i w drodze powrotnej wskoczyłyśmy do gorącej wody.
Dziesięć minut później zaczęło lać, rzeka, którą trzeba się było przeprawić blaszaną łodzią, zaczęła wzbierać, więc mokrusieńkie, w potokach wody, najpierw przez rzekę, a potem dryndałyśmy do góry.
Na górze słoneczko, a w Tarapoto nikt o deszczu nie słyszał. 

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...