sobota, 6 sierpnia 2022

Notatnik 54 podróżniczy

 https://photos.app.goo.gl/nMVvccZmhzZw4b7Y7

https://photos.app.goo.gl/7Y6N7mq6fUXyt4F69

https://photos.app.goo.gl/2ZdCrDw4dK8y3puC6

https://photos.app.goo.gl/h1thFFU8KB6VBT3C6

https://photos.app.goo.gl/sBAeXvDtciawvvVP6

31.07.2022. Huaraz

1. Uzupełnienie do Chachapoyaz i Trujillo
Oprócz wodospadu Gocta i doliny Soncho, wycieczka do sarkofagów kultury preinkaskiej Carjia w dolinie Utcubamba - na stromym klifie, 8 sarkofagów. Jak oni tam się dostali?
- hostel - bardzo tani, prywatny dom, do pustych pokojów wstawione łóżka, biednie i dość niechlujnie. Nocne dudnienie do drzwi sąsiada - alkoholika(z ulicy do każdego pokoju prowadziły drzwi, a oprócz tego do głównego wejścia)
- gospodarze - on siedział z podwiniętą nogawką, bo miał czyraka na łydce. Chyba go suszył.
Ona dostawała zadyszki przy chodzeniu i cały dzień chodziła w kapeluszu z gumką pod szyją. Jak go zdejmowała na chwilę, to pies się nim bawił. Bardzo życzliwa i pomocna (przyjęła mnie o dzikiej porze - o 5 nad ranem). Wszystko konsultowała z synem, który musi ją kochać, bo deliberował z nią godzinami. Byłam tam cztery dni.
- Trujillo - przystanek pomiędzy Chachapoyaz a Huaraz. Nocnym autobusem 14 godzin z Chachapoyas do Trujillo. Autobus z siedzeniami prawie leżącymi (wydzielone miejsca za dopłatą). Luksusowy i bardzo czysty. Piętrowy.
- cały dzień w Trujillo - za duży dworzec (nowy, przeszklony, daleko od miasta)
- przejazd colectivo przez miejsce targowe - korek, krzyki, ścisk w autobusiku
- zaskakująco ładna starówka z dużym placem im. Pizarro z fontanną i gładkimi, błyszczącymi, kamiennymi płytami i pokolonialną zabudową wokół. Symboliczna brama do miasta też im. Pizarro (konkwistador, eksterminował Inków, a go czczą. Może dlatego, że założył Limę przy okazji; A w ogóle - w latynoskim świecie uwielbiają Hiszpanów. Natalia odcinała kupony od bycia Hiszpanką i się dziwiła, bo przecież najechali - mówiła. Ale to jest głębszy problem - do przemyślenia)
2. Huaraz
- też nocny przejazd z Trujillo - 7 godzin. W Huaraz o 5 rano i zimno potwornie!!!! Ostatnia godzina autobusowej wspinaczki - na jedynce i nie więcej niż 10 km na godzinę. Już nie spałam i dobrze, że nie widziałam przepaści za oknem. Huaraz jest na wysokości 3090m.n.p.m. A Trujillo nad morzem i na 31m. Autobus wspiął się ponad 3000 metrów. 
- 3 godziny czekania na dworcu (na hotel - mniej życzliwy niż pani w kapeluszu z Chachapoyas).
Założyłam rozpięty śpiwór na głowę i się zrobił namiot. Schowałam się tam z plecakiem i trochę drzemałam. Nieruchomo, żeby nie uronić ani odrobiny ciepła. Dwie noce pod rząd w autobusie - trochę hardcorowo)
- w kościele w Huaraz - widziałam ślub i chrzciny jedno po drugim. Polewali dziewczynkę na oko 5-6 lat.
- dziś był hajk do Wilcacocha - punkt widokowy z Cordylierą Blanca czyli pasmem lodowców na horyzoncie, na tle bezchmurnego nieba. Droga pod górkę, ale nie było źle
- w Huaraz - w dzień około 20 stopni w nocy spada do minus.
- strój wiejski - kapelusz z bardzo wysoką główką i z plisowaną jedwabną aplikacją z boku. Marszczona spódnica do kolan, często jaskrawo kolorowa, albo w rodzaju perkalowego, plisowanego fartuszka, wełniane podkolanówki i buty na słupku. Na piersi kolorowy szal - albo ozdoba, albo grzeje, albo nosidełko dla dziecka lub towarów. Widziałam dziś po drodze, w górach, we wiosce, starszą góralkę, która sprzątała gałęzie na drodze  - ciężko pracowała, ale kapelusz na głowie miała. Ekwadorskie bardziej mi się podobały.  

6.08.2022. Huaraz, Peru

Ósmy dzień w Huaraz - sobota odpoczynkowa. A więc w podsumowaniu:
1. Huaraz - spore miasto w północnej części peruwiańskich And, z głównym placem, przy głównej ulicy, z mercado czyli handlem ulicznym (sweter z niby-alpaki, ale coś tam jej ma, bo grzeje jak poduszka elektryczna, podkolanówki z tej samej alpaki, czapka i ciepła pidżama - w koszuli po prawie roku wypadły dziury, ale i tak ją lubię - wszystko razem $30US), mnóstwo „chifa” - popularna w Peru sieć - mieszanka chińszczyzny i peruwiańskiego jedzenia - korzystam czasem i dobre. Nie mogę jeść tutejszego mięsa oprócz kurczaków - dziwnie smakuje. Ale i tak głównie warzywa.
I najważniejsze - Huaraz to stolica światowego climbingu.

2. Wycieczki - do niektórych miejsc można samemu dotrzeć, do innych tylko z agencją, bo nic innego tam nie jeździ. Agencji jest mnóstwo, więc ludzi w tych miejscach zatrzęsienie. Byłam w sześciu miejscach, z czego trzy samodzielne i trzy z agencją. Codziennie jedno, bez odpoczynku, bo prognozy pogody były niespecjalne, ale się udało słoneczko. Dziś pierwszy dzień pochmurny, choć ciągle nie pada - jak to w górach (z prognozami).
     2a - Wilcacocha - wspomniana wyżej. Rozpoczyna się w miejscu popularnego w Huaraz trzydniowego hajku - Santa Cruz ( nie zdecydowałam się, bo dość wysokie koszty, bo już bym innych miejsc nie zobaczyła, bo bałam się zimna). Najlepsze w tej wycieczce - mało ludzi. 
     2b - laguna Churup. Na własną rękę. Nie ma tego miejsca w ofercie agencji chyba ze względów bezpieczeństwa. Trasa niezbyt długa, ale cały czas pod górę (około 3 km w jedną stronę), z trudnym podejściem z linami i łańcuchami (o łańcuchach wiedziałam, ale że aż TAK trudno, to nie), na wysokości 4450 m. npm. Powietrze już rozrzedzone, ale na tych wysokościach każde sto metrów to ogromna różnica. Po dwóch dniach aklimatyzacji bez większych problemów oddechowych. Może dlatego, że łańcuchy przyćmiły wszystko. 
Na półkach skalnych, w miejscach „mijanki” - ci z góry i ci z dołu - (mało ludzi, ale łańcuchy to ekstremalnie wąskie gardło) robiłam za misia na Krupówkach czyli dzieci robiły sobie ze mną pamiątkowe zdjęcia i wysyłały do swoich mam i babć jako przykład pozytywny. I że można. Bo oczywiście nikt rozsądny w te łańcuchy się nie pakował - same dzieci, między dwadzieścia a trzydzieści oraz babcia Ewa. W drodze powrotnej naturalnie zgubiłam drogę i zawisłam nad uskokiem. Na dole jakaś panna tylko krzyknęła oooo!!! jak mnie zobaczyła. Jakoś zawróciłam (mam dobre buty), a tam (przy łańcuchach) już czekał, wtedy niejaki, Lucio, który w życiu zawodowym też jest ratownikiem (w morzu) i pokierował jak potrzeba. Z Lucio i jego dziewczyną jeździliśmy już na inne wycieczki razem. Mama Lucio ma 50 lat i, a jakże, poszło do niej nasze wspólne zdjęcie. 
W drodze do laguny Churup posiałam gdzieś moją ukochaną czapkę z Wielkiego Kanionu w Arizonie. Kupiłam podobną, ale….
Oczywiście widok Laguny Churup wynagrodził trudy - ale to jest sens chodzenia po górach - żeby zobaczyć i wpaść w zachwyt. Wiem, że w niego wpadnę, ale i tak zawsze się wzruszam. 
Chyba po to wzruszenie chodzę…..

     2c. Laguna 69 - z agencją i ludzi trochę, ale trasa z opinią najbardziej wymagającej, więc nie za dużo. Lagun po drodze, czyli górskich jezior w stylu Morskiego Oka, więcej, (turkusowa laguna Orconcocha) ale ta najważniejsza to ostatnia czyli 69. Na wysokości 4604m. 6 kilometrów pod górę w jedną stronę, ale z dwoma wypłaszczeniami. Ostatnie „pod górkę” krok za krokiem. Rzadkie powietrze daje się we znaki i ludzie zawracali. No i znowu widok z ciarkami po plecach. Dodatkowy bonus - zeszła lawina po drugiej stronie jeziora. Tylko się zakłębiło, a że to lawina tośmy się po huku zorientowali. A trochę wcześniej chłopak oświadczył się dziewczynie z pierścionkiem i przyklęknięciem. Dziewczyna nie łapała tchu, ale może to było to rozrzedzone powietrze. Może ustawka. 
Ale ładnie. 
Wszystkie te wyprawy są w pasmie Kordyliery Blanca i po drodze są widoki na lodowce. W tym na dwa najwyższe szczyty w Peru - 6700 i 6800 metrów. No i trasa do 69 uważana za najbardziej widokową w okolicach Huaraz.
Także tak to…

       2d- lodowiec Pastoruri. Wywożą na wysokość 4500 m i ostatnie 500 metrów to jest zadanie wspinaczkowe. Ludzi zatrzęsienie. Specjalna ścieżka z barierką do przytrzymania. Z boku kolejka do końskiej podwózki. Przystanki co kilka kroków. Aparaty tlenowe. Omdlenia. Zawroty głowy i zawracania. 500 metrów obliczone na 40 minut marszu i przeciętnie nie wystarcza. Rzadkie powietrze jest faktem. Nie ma tlenu.
Osobiście się zabezpieczyłam liśćmi koki. Włożyłam pod górną wargę i żułam. Świństwo, ale chyba pomaga bo dotarłam wszędzie, gdzie chciałam i wróciłam o czasie. Lodowiec w ciągu kilku ostatnich lat zmniejszył się o 1/3, więc można powiedzieć, że załapałam się na ostatnią chwilę. Bardzo wszyscy ubolewają, ale te dziesiątki autobusów na parkingu pod lodowcem każdego dnia, też mu nie pomagają… 
Największe wrażenie zrobiła trasa autobusowa. Zastanawiałam się po drodze ile jeszcze wariantów ułożenia się kamienia, piachu i trawy będzie mi w Andach dane zobaczyć.
Póki co, wydaje się, że ilość jest nieskończona.
No i jeszcze ciekawostka endemiczna - w dolnych  partiach drogi na lodowiec - Puya Raymondi, ananasy olbrzymy. Tylko tam. Nie nadają się do jedzenia i tylko zdobią. W słońcu ich olbrzymie liście wydają się złote. 
       
         2e - Laguna Paron
Dwie godziny pod górę autobusem po wertepach nie z tej ziemi. Przywożą na miejsce - pod samą lagunę, największą w regionie. Bardzo turkusowa. Zadanie wspinaczkowe - punkt widokowy na wysokości 4200 metrów. Z tlenem ok, gorzej ze ścieżką, bo po głazach nad przepaścią. Zdarzył się transport w dół, bo noga dziewczyny utknęła pomiędzy głazami. Gdyby nie tłumy - fajnie. 
Były lody po drodze, ale takie sobie.

         2f - Chavin. 
Na własną rękę. Znowu droga nie z tej ziemi - dobrze, że poprosiłam o miejsce przy oknie. Najpierw pod górkę, pod tunel, na wysokość 5000m. Zimno niemiłosiernie; a potem w dół do doliny, trochę ponad 3000m, więc nieźle w dół i widok serpentyny był wart wyprawy. Chavin to miasteczko znane dzięki osadzie inkaskiej z okresu grubo prekolumbijskiego, bo pomiędzy 1200-600w.pne, znanej jako Chavin de Huantar (wpisana na listę UNESCO w 1985). Kultura Chavin jest najstarszą z odkrytych na tej półkuli i jest kilka miejsc, które mają pewne cechy wspólne. Chavin koło Huaraz to największe i najlepiej zachowane stanowisko archeologiczne. Wspólnota była skupiona wokół wierzeń, bo uważa się, że nie wypracowali żadnego systemu organizacji politycznej. Znali dobrze astrologię (świadczą o tym miejsca kultu), ceramikę, tkactwo.
Bardzo ciekawe i piękne miejsce, ale przeznaczone dla hiszpańsko języcznych. Jedyne materiały w angielskim to kilka „tablic ścieżkowych” w dwóch językach. Zrobiłam zdjęcia opisów, bo nigdy nie wiadomo, co się może przydać.
6 godzin w autobusie (2x po 3) i chodzenia tyle, co po ruinach. 

3. Hostel Wayra - w Huaraz, nowy i czysty, chociaż nastawiony na szybki zwrot kosztów. Wygodne łóżko, tanio w dormie, ale nie ma miejsca wspólnego, przytulnego kąta i w nocy robi się bardzo zimno.

 NOWOŚĆ - OBSERWACJE. Postanowiłam zapisywać różności, które nie znajdują miejsca w narracji, a są codziennością tego regionu. Jest tego sporo, ale nie wszystko pamiętam „na gotowo”. Więc postanowiłam mieć taki „dział” i zapisywać co się przypomni.

1. Salony fryzjerskie w latynoskim świecie przeznaczone są przede wszystkim dla mężczyzn. Fryzury męskie są kunsztowne, fryzowane na żelu, dziergane w różne wzorki na głowie, podgalane, farbowane.
Kobiety u fryzjerów to rzadkość. Noszą długie włosy i raczej bez grzywki. Naturalne - bez wyjątku czarne. Najczęściej bardzo gęste i lśniące. Wiążą je w koński ogon, albo zaplatają w warkocz lub warkocze.
Myślę, że kluczem do tej jednolitości jest klimat. Blisko równika słońce grzeje zabójczo i włosy na szyi lub czole to udręka (wiem, bo doświadczam). Pytałam dlaczego taka włosowa unifikacja, ale nie wiedzą. Tak jest po prostu. Ale kiwają głowami, że być może, jak mówię o swoich domysłach.

2. Latynosi są bardzo rodzinni. Na każdym etapie życia i wieku. Rodzice bawią się z dziećmi i mają do nich cierpliwość.
(Kiedy płynęłam z Lagunas po wyprawie amazońskiej, przez 6 godzin i w upale, przede mną siedziało małżeństwo z, na oko, czterolatkiem, bardzo ruchliwym. Targał ojca za uszy, włosy, wspinał się na ramiona, całował i podskakiwał. Biegał i siadał. Od samego patrzenia robiło mi się słabo. A ojciec cały czas uczestniczył w zabawie. Nie tyle dał się ściskać, co wymieniał uściski. A to istotna różnica)
Starsi są szanowani. Młode dziewczyny i chłopcy chodzą po ulicach i trzymają za lub pod rękę staruszków, którzy mają kłopoty z chodzeniem. W ogóle dużo jest trzymania się za ręce. 
Ja to odczytuję w ten sposób, że oto jest coś w rodzaju pamięci miłości międzypokoleniowej. Dzieci są nauczone darzyć bezinteresowną miłością, bo taką dostają od zarania. I mam wrażenie, że to nie jest w ramach „społecznej poprawności” jak chociażby w kulturze europejskiej. To jest jak genotyp. Ssane z mlekiem matki.
Może tu tkwi przyczyna magii latynoskiego świata? Bo że tkwi ona w ludziach to nie mam wątpliwości. Tylko co sprawia, że są tacy, jacy są?

3. Opowiadał mi Daniel (Hiszpan poznany na trasie do Laguna 69; potem spotkaliśmy się jeszcze na wyprawie do Laguna Paron), no więc Daniel mi opowiedział, że mieszkał pół roku w Tarapoto (sic!).
I że ludzie tam bardzo lubią się bawić. Wypłaty są tygodniowe, więc jak dostają do ręki pieniądze w piątek (albo w sobotę), to je w większości przepuszczają w 
weekendowych hulankach. A w następnym tygodniu żyją za resztki.
Być może to jest lekkomyślność. Ale Daniel twierdzi, że to coś głębiej. Bo jak się z nimi rozmawia - mówi - to oni często powtarzają, że kto powiedział, że jutro będzie następny dzień? No więc kupują po jednej pastylce w aptece jak są chorzy, bo może dwie to o jedną za dużo w przypadku gdyby zdarzyło się umrzeć…
Czy można sobie wyobrazić doskonalej wcielaną w życie zasadę Carpe Diem? Wątpię czy znają Horacego.
No! A ja czułam, że w Tarapoto to bym mogła żyć. Może właśnie dlatego?

Obserwacji ciąg dalszy nastąpi; cdn
 

         

Brak komentarzy:

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...