15.10.2022. Buenavista, u wrót Amboro
Zbliżał się weekend i Santa Cruz hotelowo zrobiło się bardzo drogie.
Santa Cruz jest największym miastem Boliwii, podobno bardzo ładnym i trzeba tam pojechać chociażby na jeden dzień.
(zabawne - Boliwia to kraj, który turyści, jeżeli się w ogóle tu pojawiają, reklamują jako raj dla lubiących przyrodę. Jestem w Boliwii od trzech tygodni i spaceruję przede wszystkim po miastach, w których nota bene czuję się znakomicie)
Ale bardziej niż Santa Cruz interesuje nas Park Narodowy Amboro - ogromny, po części jeszcze nieodkryty, więc bardzo dziki, który od północnej strony jest pokryty dżunglą, a od południowej, 3000 metrów wyżej, są inkaskie ruiny w Samaipate i z tej racji jest to takie boliwijskie Cuzco. I jakieś hajki też można zrobić. Południowy kraniec jest w naszych planach, ale na razie dżungla.
Ale wracając do cen i sposobów jak je zbić…
To jest taki turystyczny myk i wiedza - w dużym mieście jest dużo hoteli, ale jak wysiadasz na dworcu (autobusowym, bo pociągów tutaj nie ma), to nie wiadomo, w którą stronę ruszyć, a w Ameryce Południowej dodatkowo, dworce oznaczają zgiełk, bieganinę i mnóstwo „naganiaczy”.
(linie autobusowe są prywatne i oczywiście żadna nie odpuszcza, chcąc przyciągnąć klientów do siebie; w efekcie każdy z naganiaczy stara się przekrzyczeć drugiego. Zresztą nie tylko gardło jest w robocie - wczoraj w Cochabambie widziałam jednego, który rzucił się na Boliwijkę w meloniku, z tłumokiem na plecach i ciągnął ją w „swoim” kierunku. Interweniowała straż dworcowa, ale ostatecznie Boliwijce to się spodobało i zaczęła się śmiać.
( oprócz ulicznego jedzenia, soków pomarańczowych, świeżo wyciskanych i za grosze, specjalnego światła dnia, które leczy każdą depresję, będzie mi brakowało ludzi, u których nawet złość jest podszyta śmiechem. Ze śmiechu bierze się większość tego, co w życiu ważne; śmiech pozwala witać każdy dzień prosto i bez zbędnego rozkminiania, jak mówi Jaśmina.
I nie można mylić śmiechu z poczuciem humoru, chociaż często idą w parze. Ale poczucie humoru jest zaprawione intelektem; jest fancy. Poczucie humoru bywa gorzkie. A śmiech leczy. Ludzie tutaj dużo się śmieją i wyglądają na zdrowych. Nawet szczęśliwych.)
Ad rem; dworce w dużych miastach nie skłaniają do samodzielnego szukania hoteli. Więc je (hotele) lepiej wcześniej zabookować.
Małe miasta to zupełnie inna bajka. W małych miastach zostawia się plecak w sklepiku na rogu i idzie szukać miejsca, gdzie można ciało złożyć.
Tak więc Santa Cruz odpadło póki co, ale Jaśmina wyszukała na mapie, w drodze do Santa Cruz, maleńką miejscowość o pięknej nazwie Buenavista, z której do Amboro jest bliżej niż z Santa Cruz.
Więc wysiedliśmy z autobusu o 6 nad ranem, z naszymi licznymi tobołkami i poszliśmy łapać stopa do Buenavista.
Udało się.
Udało się również ze sklepikiem na rogu (ściślej kafejką). Zostawiłam tam swój sakramencko ciężki plecak i poszłam szukać tymczasowej przystani. W Buenavista (jak się później okazało) wszyscy do wszystkich się śmieją. Rano jeszcze tego nie wiedziałam, więc kiedy idąca z naprzeciwka pani, roześmiała się radośnie na mój widok, uznałam, że to jest dobra okazja, żeby zapytać o hotel.
No i po nitce do kłębka….
Nie dość, że pokoje całkiem przyzwoite i po boliwijsku czyste, to jeszcze krewny, albo znajomy królika jest przewodnikiem po dżungli i zabierze nas jutro na wycieczkę za cenę półtora raza niższą niż agencyjna.
No i dodatkowo, w celu maksymalnego obniżenia kosztów, Jaśmina zaczepiła na ulicy młodego gringo i zapytała czy by nie pojechał z nami. I owszem, a nawet dołączyła do nas jego dziewczyna. Więc jutro wyruszamy w piątkę.
A Buenavista jest absolutnie zjawiskowe i z innej planety. Maleńkie, ale z dużym placem centralnym, wokół którego pełno knajp i kawiarni. Uliczka dalej - mercado i handel, jedzenie i jeżdżenie motorami do nocy. Na rogu można kupić miejscową kawę i czekoladę, na innym bułkę z boliwijską kiełbasą.
Wieczorem całe miasto wylega na ten wielki plac; zewsząd słychać motory i głośny śmiech.
Trochę dalej, na ciężarówce stoi dziewczyna z włosami po pośladki i fałszywie intonuje pieśń o „słodkim Jezusie”, a tłumek wiernych u stóp ciężarówki podchwytuje melodię i wyprowadza ją na właściwe tory, przy okazji krasząc ją spontanicznym tańcem.
- jesteśmy w raju - szepnęłam do Jaśminy
- taak… jest zajebiście…
2 komentarze:
Dzięki za fajny wpis
A ja dziękuję za przeczytanie!😊
Prześlij komentarz