https://photos.app.goo.gl/X9BQqtx8nw9MUuNP9
https://photos.app.goo.gl/kP8xwuXKvAtQLccv8
25.10.22. Samaipate, Boliwia
Obudziłam się dziś z dołem. Bez żadnego bieżącego powodu, a jednak….
Myślę, że wchodzi w grę zmęczenie materiału. Mentalnego materiału, bo z tym fizycznym (fizykalnym?) nie jest najgorzej.
Pozbyłam się prawie wszystkiego (prócz transformatora prądowego, bo bardzo porządny), czego nie używam dłużej niż dwa tygodnie.
A i tak muszę wyjąć wszystko z plecaka kiedy czegoś szukam. No i doszły trzy tobołki - efekt słabości w sklepach z pamiątkami. A i plecak robi się coraz cięższy.
Plus perspektywa drogiej Patagonii i prawdopodobnego stopa (z tymi tobołkami). Plus odległości 500km najmniej pomiędzy destynacjami. Plus następne sklepy z pamiątkami w Argentynie.
A na koniec coraz częstsze:
- „bardzo ładne; bardzo podobne do tego w „X”.
J&M mają podobnie, a nawet bardziej, bo oni jeszcze Azję, Afrykę i Australię mają do porównywania.
A może po prostu chodzi o to, że od trzech dni praktycznie siedzę na tyłku. Bo Samaipate, o którym się mówi że to boliwijskie Cuzco, okazało się tym Cuzco dalece na wyrost. Poszliśmy do inkaskich ruin, które są kameralne i mocno w cenie biletu przesadzone. A samaipackiej trasy hajkowej w ogóle nie tknęliśmy ze względu na walory niewarte ceny, sądząc po zdjęciach, i już samo pojawienie się takiej konstatacji jest dołujące. Bo wniosek jest taki, że poziom ciekawości świata dramatycznie spada. Co prawda ułożyliśmy zgrabną teoryjkę, że w przewidywaniu nadchodzących wysokich kosztów dalszej podróży, horrendalnych cen wycieczek w Boliwii i niemożności poruszania się po ścieżkach wyraźnie widocznych, ale zamkniętych dla budżetowych turystów, musimy dokonywać ostrej selekcji, ale, po freudowsku, podejrzewam w tym wszystkim spadek podróżniczego libido.
No i coraz bardziej staje się jasne, że Boliwia nie wszędzie jest jasna, szczodra, uśmiechnięta i czysta.
A przede wszystkim nie wszędzie jest tania.
I to przeklęte paro….
09.11.2022. Uyuni, Boliwia
- zjebaliśmy ten wyjazd, przecież to jakaś schiza jest - Jaśmina stała na pustej drodze szutrowej, pośrodku niczego i dosadnie podsumowywała nasze umiejętności organizacyjne.
- zobaczysz; jutro będziemy się z tego wyjazdu śmiać, a wspominać jako najlepszy, bo na wariata - wykazałam się pozytywnym nastawieniem.
Ale, po prawdzie, powodu do radości rzeczywiście nie było, bo nasza wiedza na temat tego dokąd dokładnie zmierzamy była nader mglista i okazywała się zupełnie nieweryfikowalna - mapy, w zależności od rodzaju, szacowały odległości od 11 do 15 km, natomiast lokalsi mieli jeszcze większy rozrzut, bo mówili coś o 5, a inni o 11 kilometrach. Dość zgodnie twierdzili, że to jest „tak z godzinkę”. Całość układała się w jakąś dziurę czasoprzestrzenną, z której - na pięknej, górskiej drodze, koloru rdzawo-zielonego - wyglądało na to, że wyjścia znaleźć nie sposób.
- taak? No to co Ewcia proponujesz? - Jaśmina chwytała się wątpliwej deski ratunku i zapytała mnie o zdanie
- chodźmy tam - machnęłam ręką w kierunku dwóch domków na górce opodal - może mają samochód, albo coś…
A wszystko przez węża w kieszeni, który pozwala podróżować budżetowo i długo, ale nie zawsze jest dobrym doradcą. Bo zamiast płacić ponad dwieście złotych od osoby, w agencji turystycznej, postanowiliśmy wybrać się na skałę z odciskami dinozaurów, na tzw.” własną rękę”. Wydawało się to operacją nieskomplikowaną, jako że na miejsce wymarszu miał dojeżdżać autobus bezpośrednio z Sucre, w którym stacjonowaliśmy. Tak w ogólności to była prawda, ale z kilkoma wyjątkami. Takimi jak drugi listopad, który w latynoskim świecie radosnego obcowania ze zmarłymi, oznacza huczną imprezę na cmentarzu od samego rana. Kto by tam się przejmował autobusami!
Te ostatnie jeździły jak chciały, a w tych, które jednak chciały, niektórzy kierowcy, uwięzieni za kółkiem, demonstrowali swą solidarność z duchami przodków poprzez stosowne rekwizyty, takie jak skrzynka piwa lub czegoś w tym rodzaju, umieszczone bezpiecznie w okolicach dźwigni skrzyni biegów.
Mówiąc wprost - autobusy dnia drugiego listopada nie kursowały tam, gdzie chcieliśmy, chociaż dowiozły na pustkowie tej drogi szutrowej z początku opowieści.
To wszystko stało się jasne, kiedy dotarliśmy do jednego z dwóch domków na górce opodal. Gospodarz miał złote zęby, duży brzuch oraz dwa psy i szczęśliwie dla nas nie poszedł na cmentarz.
- no tak, na piechotę to jest daleko.
A pani to będzie zmęczona - dodał, spoglądając w moją stronę.
- si - Jaśmina szturchnęła mnie w łokieć, uprzedzając me ewentualne protesty - jedziemy na twoim wieku.
Staliśmy koło ciągnika i przebąkiwali między sobą po polsku, że przecież taki ciągnik też ma koła..
- mogę zadzwonić do syna, może podwiezie
- no; i stało się jasne, że gwałtowne zwroty akcji istnieją nie tylko w filmie.
Targi spod ciągnika, po godzinie, przeniosły się do auta, jako że syn nadjechał. Przy pełnej świadomości, że, jako gringo, jesteśmy szacowani taryfą specjalną, udało nam się wynegocjować kurs w obydwie strony, czyli powrót do samego Sucre i tym samym stopień trzeźwości ewentualnych kierowców nielicznych autobusowych linii publicznych przestał mieć znaczenie.
Co prawda Jaśmina (jako osoba ponadprzeciętnie obdarzona zmysłem węchu), dyskretnie obwąchała naszego wybawcę, ale nie wyczuła nic podejrzanego. Na wszelki jednak wypadek odwróciła się od okna, bo powiedziała, że jak ma spaść w przepaść, to woli żeby się to odbyło możliwie niespodziewanie. Bo jechaliśmy drogą, przy której droga śmierci koło La Paz wydała się spacerowym deptakiem.
Ale jak za oknem zapadła bezpieczna ciemność, a nasi towarzysze (dołączył do nas brat kierowcy) zapragnęli poznać polską muzykę rozrywkową to nagle J&M przeistoczyli się w didżejów i wokalistów w jednym.
- miałaś rację - powiedziała nazajutrz do mnie Jaśmina - Maragua to będzie dla mnie jedno z piękniejszych wspomnień.
Maragua. Z akcentem na drugie „a”.
Byliśmy w Sucre 10 dni. Sucre jest konstytucyjną i jedną z dwóch stolic Boliwii, co czyni ją (Boliwię) jedynym krajem na świecie, który ma dwie stolice.
Bowiem to w Sucre Bolivar podpisał akt niepodległości i tutaj znajduje się Sąd Najwyższy.
Nie jest duże jak na stolicę - dobija do 400 000. I jest bardzo ładne w sensie dosłownym. Pokolonialna architektura, stonowana kolorystyka fasad budynków ze zdecydowaną przewagą bieli.
Duży plac centralny z tradycyjnym kioskiem pośrodku i pięknie utrzymaną zielenią oraz mnóstwem parkowych ławek - bywanie tam codziennie z racji centralnego zamieszkania, było naprawdę frajdą. Plus mercado - już stało się tradycją, że w każdym mieście i miasteczku pierwszy adres do poszukania to mercado. Tam się robi zakupy, je śniadanie i almuerzo, które jest regularnym obiadem. Tłumaczy się jako lunch, ale to nieprawda. Ma dwa dania i deser i pełno mięsa w ofercie. Na Mercado pije się świeże soki lub smoothy, kupuje ciastka i skarpety.
Mercado to serce każdego miasta, chociaż nie wygląda jak galeria handlowa.
No więc w Sucre to wszystko jest do dostania, plus okolice z górkami do zdobycia. Ale dla naszej trójki Sucre to przede wszystkim stolica dinozaurów. Unikalny w skali światowej obszar, gdzie odciski stóp dinozaurów występują w takim nagromadzeniu. Wyprawa do Maragui była wyprawą do śladów sprzed 160 milionów lat i mieliśmy możliwość chodzić po tych śladach; dotykać, całkiem dosłownie, niewyobrażalnie długiej historii, która zastygła we wgłębieniu w skale…..
Droga jest nieoznakowana, więc błądziliśmy trochę, przy okazji poznając staruszkę, która żyje w chatce w górach gdzie nie ma wody i prądu. Staruszka nie znała hiszpańskiego, ale kijem pokazała właściwy kierunek. Co zresztą nie wystarczyło i musieliśmy prosić o pomoc inną, już nie staruszkę, która stawiała sprawę jasno, czyli kazała sobie płacić. Staruszka natomiast uszczęśliwiła Mariusza, bo sprzedała mu za złoty pięćdziesiąt, dwa maleńkie kamyczki - prawdopodobnie autentyczne skamieliny. No i krajobrazy po drodze: księżycowo - pustynne.
W odcieniach, szarości, zieleni, fioletu i antracytu. Góry i pagórki o łagodnej linii i „miękkiej” fakturze. Przesypywane wiatrem, układały się w fantastyczne kształty. Widok niespotykany i niezapomniany.
To była wzruszająca wyprawa wiodąca przez czyste piękno do tajemnicy przeszłości.
I jeszcze jeden dinozaurowy, tym razem skandal; otóż kilka kilometrów za Sucre, wystaje z ziemi olbrzymia skała, wysoka na kilkadziesiąt metrów i długa na półtora kilometra, na której zachowane są odciski prehistorycznych gadów, rozmaitej wielkości w łącznej liczbie ponad pięć tysięcy. Skała, prawie pionowe położenie zyskała dzięki wypiętrzeniu tektonicznemu. Zostało to odkryte przypadkowo, podczas prac odkrywkowych w pobliskiej cementowni. Znalezisko jest unikatowe w skali świata i ta konstatacja, póki co musi wystarczyć.
Bo tak sobie stoi ta skała. Można ją oglądać z odległości. Cementownia pracuje nadal, a skalna ściana, niczym nie zabezpieczona, pęka, a w miejscu gdzie śladów było najwięcej, już się osunęła. Za to obok powstał park plastikowych dinozaurów, do którego wstęp jest płatny, ale Bóg raczy wiedzieć na co idą te pieniądze. Bo na pewno nie na ochronę tego, co najważniejsze.
J&M zdenerwowali się nieco. Przecież dinozaury to ich dzieciństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz