https://photos.app.goo.gl/cNYesThRoJFMCyhz5
19.11.2022. Salta, Argentyna,
Od czego mam zacząć? Siedzę w hostelu L’Qeen w Salcie, położonym w samym środku miasta, tuż koło pięknego kościoła św. Franciszka, jest potwornie gorąco i trwa sjesta, a ja piję lokalne piwo, które jest pyszne. Piwo nazywa się Salta i może, choć niekoniecznie, okazać się początkiem opowieści o tym co wydarzyło się po wyjeździe z Sucre.
(O! Sucre! Niezapomniane! Tak, jak cała Boliwia…. Zaskakująca i autentyczna. Świetny, radosny czas pełen spotkań nieoczekiwanych i zaplanowanych - forever!)
Do rzeczy; z Sucre, nocnym autobusem pojechaliśmy do Uyuni.
Kupiliśmy bilet na autobus z wygodami, a podstawiony został rzęch (przynajmniej na oko), z rozbitymi lusterkami. Podobno za niska frekwencja na luksusy. Mogliśmy nie wsiadać i dochodzić praw, ale ryzykowaliśmy prawdopodobne odesłanie z kwitkiem versus równie prawdopodobne dotarcie na miejsce, choć bez wygód.
Wybraliśmy opcję ryzyka zostania w rzęchu, który okazał się mieć zaskakująco dobry silnik, co rozpoznałam uchem wytrawnego kierowcy….
Więc nie było źle.Wszyscy się jakoś ukokosili (nawet na dwóch siedzeniach, bo nie miałam sąsiada) i o 5 nad ranem byliśmy w Uyuni.
Najbrzydszym mieście jakie kiedykolwiek w życiu widziałam.
Takie było pierwsze, wczesnoranne wrażenie i takie pozostało. Miasteczko z jedną, długą i bardzo szeroką ulicą, usianą rozmaitymi (a to ze szkła, a to niskimi murowańcami, gdzieś się kościół objawia po drodze,) budynkami; przypomina dziki zachód w wersji latynoskiej pustyni. I do tego mieszkańcy, którzy śmieją się w ostateczności.
O 5 nad ranem o hotel raczej trudno, ale.. no cóż; daliśmy radę, żeby to ująć jak najskromniej….
Musieliśmy się tam przechować przez trzy dni ze względu na wysokościową aklimatyzację na wszelki wypadek (wszak na wysokościach od czterech miesięcy mas o menos), a przy okazji pożegnać Boliwię choć nie w najpiękniejszym miejscu….
Za to, to, co nas czekało na wycieczce po Salar de Uyuni i dalej, przerosło wszelkie oczekiwania i wynagrodziło z nawiązką brzydotę miasteczka - byliśmy w miejscach absolutnie nieprawdopodobnych!
22.11.2022. Tucuman, Argentyna
…… tak więc kontynuując - Salar de Uyuni to jest coś na skalę światową.
Na szczęście dla nas, wciąż mało oblegane. Co prawda przewodnik twierdził, że to jest, cały czas obecny, efekt po-covidowy - dla jednych przekleństwo, dla innych wprost przeciwnie - ale nie wchodząc w te mało obiektywne relacje, jedno jest bezsporne - it was absolutely speechless!!!
Trzydniowy rajd terenową toyotą przez solną pustynię w dzień pierwszy i dalej przez górskie dla odmiany pustynie, w otoczeniu niezliczonych wulkanów w dni kolejne, pozostawiły mnie w niemym zachwycie i ze łzami w oczach.
Przemierzyliśmy pięciuset-kilometrowy fragment pustyni położonej wysoko w górach, gdzie cały czas wieje wiatr, który podcina kolana, jakby w żądaniu należnej pokory wobec potęgi i cudu natury.
Wiatrowi towarzyszy słońce, które bardziej oślepia niż grzeje, a w nocy, kiedy temperatura gwałtownie spada, niebo obsuwa się na ziemię przeciążone nadmiarem gwiazd…
Jechaliśmy po dnie solnego jeziora, na którym horyzont przechodzi w bezkres…
Dotykaliśmy oczyma olbrzymich wulkanów, których łagodna potęga skrywała groźbę nieoczekiwanego ocknienia z wieloletniego snu…
Wspinaliśmy się po zboczach wyspy, ulepionej miliony lat temu przez pracowite koralowce, które umierając, dały życie niebosiężnym, kaktusowym kandelabrom…
Odgadywaliśmy kształty zastygłej w pośpiechu lawy, która znalazła swój kres w połowie drogi, dokądkolwiek by ona nie zmierzała…
Zaglądaliśmy w groźne oczy dymiącym gejzerom, które milcząco przypominały, że Ziemia jeszcze żyje…
Widzieliśmy górskie laguny, dla których tęcza nie wyczerpuje palety kolorów…
Dopadało nas nieoczekiwane wzruszenie, kiedy podglądaliśmy majestatyczne flamingi, których wdzięk odsyła do tańca mistrzowskiej primabaleriny…
Zaprawdę; dane nam było widzieć coś, co nieodparcie kojarzy się z oszałamiającą pierwotnością; czymś przed-ustawnym.
Tak - powtarzałam sobie w myślach - tak musiało wyglądać „PIERWSZE”.
Tak musiało wyglądać laboratorium Pana Boga…
To była droga z Uyuni do San Pedro de Atacama w Chile. Tym samym pożegnaliśmy Boliwię. Nieczekiwanie piękną i niezapomnianą. Powitało nas Chile, choć lepszym słowem będzie - zszkowało.
Czym? Cenami!
Byliśmy na nie przygotowani, ale co innego wiedzieć, co innego doświadczyć. W dodatku, wciąż oszołomieni widokami pustyni po boliwijskiej stronie, nie byliśmy skłoni płacić kilka razy więcej, za kilka razy mniej…(do zobaczenia)
Uciekliśmy zatem z Chile po kilku dniach - wcześniej Jaśmina pogalopowała konno po pustyni przez dwie godziny, a ja pochodziłam.
Powiem tak - spacer zacny.
Witaj Argentyno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz