https://photos.app.goo.gl/X4Re7dGr5YGHKYVK7
https://photos.app.goo.gl/BfcebgwzvLGyCaTN8
21.01.2023. Florianopolis, Brazylia
Widziałam dziś na fb zdjęcia z różnych stron Polski i wszędzie pełno śniegu. Czyli zima na całego. W Tarnowie, na Rynku - ścieżki wśród zasp, pomnik przy Katedrze z czapą.
Nie mogę uwierzyć, że już bardzo niedługo tam będę - na myśl o tym, mam tąpnięcie w brzuchu; chyba się boję…
A nie mogę uwierzyć, że mnie czeka zima (daj Panie Boże jej koniec!), bo ja tutaj umieram z gorąca. Przecież na półkuli południowej szczyt letniego sezonu!
Florianopolis (gdzie rezyduję przez najbliższe dni) to wyspa, a za sprawą mostów rozlicznych właściwie półwysep, który ciągnie się kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż środkowo-południowego wybrzeża Atlantyku w Brazylii, w stanie Santa Catarina. Cała wyspa to jedno wielkie miasto, z kilkoma dużymi dzielnicami i czterdziestoma pięcioma plażami. Miasto nowoczesne, czyste, zadbane - widać, że dla wybranych. Bo podobno jest to w tej chwili w kraju najbardziej pożądane miejsce do osiedlenia się. Coś w rodzaju amerykańskiej Florydy tylko w brazylijskim wydaniu. Czyli nie jest tak spokojnie, ale równie snobistycznie i bogato. Nawet skrót, którego używają Brazylijczycy odsyła do Florydy - Floripa.
Zjechałam tu sobie na 9 dni, w ramach podróżniczych wakacji, wynajęłam na airbnb dość przyzwoity pokój blisko plaży i próbuję wejść w rolę bogatej emerytki. Z emerytką radzę sobie znakomicie, z bogatą tak sobie….
A jak na złość wszystko przystosowane do bogatej bardziej niż do emerytki. W spożywczaku wszystko dwa razy droższe niż w Foz. Ale jakoś przetrzymam. Zwłaszcza, że okoliczności sprzyjają. Czyli jest ciepło, ale z chmurami od czasu do czasu (co przy 40 stopniach jest błogosławieństwem), morze nie tak gorące jak na Kostaryce, ale ciepłe i z falami. Fale są cudowne! Od rana do wieczora można się rzucać. Pełno surferów, woda turkusowa, przy brzegu wiatr, na horyzoncie jakieś mniejsze wysepki - no proszę cię…!
Każda dzielnica ma swoje własne centrum, autobusy i plażę, ale wszystkie skomunikowane są koncertowo. O czym się przekonałam, jadąc do lekarza na północy, a mieszkając na południu (Campeche).
Lekarza od kolana oczywiście. Bo odyseja kolanowa przeniosła się do Florianopolis i zakończyła mam wrażenie, chociaż doktor (miły, o twarzy starszawego amanta z brazylijskich seriali. A przynajmniej na pewno występował ktoś bardzo podobny w „Niewolnicy Isaurze”), więc doktor pozostawił sprawę otwartą. Dotknął kolana, powiedział, że chyba nie złamane, pokiwał z uznaniem głową na okłady z octu jabłkowego samodzielnie zaaplikowane i przepisał maść.
USG było już zamknięte, więc się nie dowiedziałam nic więcej (o kolanie).
Za to zobaczyłam jak wygląda prywatna opieka lekarska w Brazylii.
Nie wiem ile kosztuje (bo publiczna służba zdrowia jest bezpłatna i dla obcokrajowców również), ale chyba sporo, sądząc po samochodach pacjentów. Mam na myśli tych brazylijskich. Bo po raz pierwszy jestem w miejscu gdzie nie ma turystów. Albo nie ma ich w ilości widocznej gołym okiem, a raczej uchem, bo wszędzie słychać portugalski. Turyści gdzieś muszą być, bo ludzie docierają wszędzie, chociaż Brazylia budzi pewne obawy. Dla mnie póki co, to piękny kraj. W Ameryce Południowej wszędzie jest zielono, ale w Brazylii ta zieleń jest szczególnie malownicza. Co prawda przejechałam dopiero trasę z Foz do Florianopolis i w dodatku głównie nocą, ale takie właśnie są te pierwsze wrażenia. Mnóstwo urodziwej zieleni.
Może to za sprawą rdzawej ziemi, z którą ta zieleń pięknie koresponduje?
Nie wiem; ale zieleń jest tutaj naprawdę wyjątkowa.
Zrobiło się późno i chce mi się spać.
Bo tak sobie gawędzę o wszystkim i o niczym, a nawet nie zaczęłam o najważniejszym - byłam przy wodospadach Iguasu. Z obydwu stron - argentyńskiej i brazylijskiej
Z powodu kolana miałam sobie odpuścić argentyńską, ale ostatecznie byłam tu i tam.
Piękna sprawa, ale już nie na dziś.
23.01.23. Florianopolis, Brazylia
Wczoraj była niedziela. Raczej pochmurna choć ciepła. A przedwczoraj bezchmurna dla odmiany - sobota. I plaża.
Moja sąsiadka z pokoju obok zawiozła mnie nad brzeg jeziora - Lagoa do Peri, a sama popłynęła na wyspę Campeche.
Brzeg jeziora w szuwarach, ścieżka w błocie, a ja w japonkach - nie podobało mi się.
Postanowiłam wrócić brzegiem morza, które było po drugiej stronie drogi. Idę po mokrym, o grubym ziarnie, piasku, brzegiem stromo schodzącym do morza, moje kolano nie daje za wygraną, a podeszwy stóp na etapie bolesnego ścierania do żywego. Nie ma lekko. Na nogach japonki dla ochrony, bo ścierającą moc piasku czuję w okolicach kości śródstopia, i bah! - morze zerwało mi jednego buta. Nie mam szans! Kotłuje się, pieni, ryczy - „mój ci ten but, oj mój ci” krzyczy, a przez moją głowę jedna za drugą błyskawice - jak ja o jednym bucie? przecież to z dziesięć kilometrów! może na stopa? jak po tych skałach?!
Bo to jest tak - we Florianoplis jest 45 plaż i tego się dowiedziałam zanim zobaczyłam wyspę.
Jak to 45 plaż, zachodziłam w głowę, przecież plaża to wybrzeże, a wybrzeże jest jedno i się ciągnie, więc skąd te 45?
No więc plaż jest bez liku, bo co jakiś czas, na piasku, wyrasta mur z głazów i tworzy naturalną granicę. Można go pokonać oczywiście , ale głazy są ogromne, śliskie i wpada się do morza z takiego głazu prosto na inny, tylko pod wodą.
I taką właśnie zaporę miałam przed sobą, a na nodze jedną japonkę.
Ale.
Ale jestem w Brazylii, gdzie ludzie mają odruch pomocowy.
Jest taka opinia, że latynoska Ameryka to generalnie ludzka życzliwość. I to jest prawda, też tego doświadczałam i doświadczam. Co prawda nie rozkłada się to tak całkiem równomiernie i na przykład Kolumbia ma lepsze notowania niż Ekwador, a Meksyk centralny stoi wyżej niż Jukatan. Subtelności.
Pewnie zależy sporo od pojedynczych historii podróżniczych; co się komu i gdzie przytrafiło. I na mojej liście numer jeden ex aequo są Argentyna i Brazylia (póki co, bo jeszcze trochę zostało). Zdarzało mi się w Argentynie, że pytałam; o cokolwiek - ulicę, sklep, muzeum - po prostu cokolwiek. I byłam zaprowadzana tam, gdzie dojść chciałam. Czasem to był spory spacer. No a już tłumaczeniom nie było końca - jak, dokąd i skąd, gdzie skręcić, gdzie wyprostować - nic nie rozumiałam, uśmiechałam się i na koniec wywodu zawsze pytałam:
- to ile przecznic prosto?
To zresztą było i jest wszędzie - założenie, że jak się zna jeden wyraz, to znaczy, że się zna język. Nie pomaga mina niekumata, zapewnienia „nie rozumiem”. Swoje muszą powiedzieć i oczekują odpowiedzi.
No więc był odruch pomocowy w Argentynie, jest i w Brazylii, więc starsza para tubylców idąca z naprzeciwka, najwyraźniej obeznana ze zwyczajami morskich fal, rzuciła się na pomoc i wyłowiła mojego buta.
W ten oto sposób uniknęłam nożnej katastrofy i spędziłam niedzielę na plażowym marszu. I to było bardzo pouczające doświadczenie. Prowadzące do, w gruncie rzeczy optymistycznej, konkluzji, że plaże w niedzielę na całym świecie wyglądają tak samo.
Czyli są szczelnie pokryte ludźmi, którzy na plaży zakładają jednodniowe gospodarstwa czyli urządzają przestrzeń cienia i siedzenia za pomocą parasoli i składanych fotelików, a w roli domowego ogniska zazwyczaj występuje przenośna lodówka, najczęściej pełna puszek piwa.
Pomiędzy ciałami uwijają się sprzedawcy lodów i kukurydzy, a dotrwanie w tym zgiełku do późnego popołudnia jest uważane za czas pożytecznie spędzony.
Skąd my to znamy? Znad Bałtyku oczywiście!
Ale są pewne różnice też. Przede wszystkim bardzo dobra i w dodatku w bardzo wysokim procencie (szacuję tak około 90%), kondycja brazylijskich tyłków płci obojga.
Niezależnie od rozmiarów, a nawet wieku - pośladki są jędrne i okrągłe.
Słynne brazylijskie tyłki!
To jest prawda! Przyglądam się im bardziej lub mniej dyskretnie, a że tak to ujmę, obszar badawczy jest w tym sezonie eksponowany wyjątkowo dobrze, z uwagi na wszechobecne stringi, to i moje badania można uznać za rzetelne.
No więc przyglądam się i nie zauważam oszustwa w postaci skalpela. Widziałam takie (oszustwa) w Kolumbii i one są jednak trochę inne. A poza tym, przecież dzieciom czy dziewczynkom nie aplikuje się operacji chirurgicznych, a one też potwierdzają tę regułę!
Jeszcze kilka dni na plaży i wpadnę w obsesję, albo stanę się ekspertem. Albo jedno i drugie. Zobaczymy.
Jakie jeszcze różnice?
Dużo się ruszają. Grają w piłkę, rakietkę, gonią się, uprawiają jogę, podciągają na drążkach. No i surfują bo nie zapominamy, że jesteśmy przy Atlantyku i fala wysoka all day long.
Niespecjalnie się przejmują szkodliwością promieni słonecznych i podpalają się na ciemny brąz.
Z pewnością występuje tu czynnik nacyjnej skłonności, ale efekt w postaci równomiernie opalonych ciał nie potrzebuje uzasadnień.
No tak. A miało być o wodospadach.
No cóż. Wodospady są i jeszcze jakiś czas będą. Jakiś czas, bo woda spada z taką siłą, że podmywa niektóre uskoki. Jest ich 270, na długości około 3 km, w środku dżungli, na rzece Iguasu. Jako pierwszy zobaczył je w XVIw. hiszpański konkwistador Alvar Nunez Cabeza de Vaca. 80% jest po stronie argentyńskiej reszta po brazylijskiej i paragwajskiej. Po paragwajskiej odrobinę. Bo one są właśnie w środku spotkania się granic Argentyny, Brazylii i Paragwaju i byłam nawet w Foz, po brazylijskiej stronie, na pokazie tanecznym, który miał być syntezą trzech kultur, a był jedynie pokazem tanecznym.
Wracając do wodospadów. Teraz jest lato i to jest dobry czas na oglądanie, bo dużo pada. Ale zła wiadomość jest taka, że najbardziej widowiskowa część, tzw. Diabelska Gardziel, która gwarantowała argentyńskiej stronie bezapelacyjną przewagę - ta część jest w remoncie i będzie przez najbliższe miesiące. Więc na chwilę obecną brazylijska część górą!
Robią naprawdę potężne wrażenie! Zazdroszczę pracownikom parku, którzy mają okazję oglądać je w samotności. Bo tłumy są absolutnie dzikie! Kolejki wszędzie - po bilety, na ścieżce, do punktów widokowych. Plus plaga fotografów i selfiarzy. Nie powiem - mam w tym temacie sporo na sumieniu, co nie zmienia faktu, że plaga pozostaje nieznośną.
Ale i tak, przy tych wszystkich niedogodnościach, trudno zapomnieć ten widok. Nawet jeśli się nie skusiło na wycieczkę łódką, podpływającą bardzo blisko uskoku. Na tyle blisko, że wycieczkowicze kończą rejs mokrzy od stóp do głów. Pod Niagarą byłam tak blisko i to wcale nie był fun, więc sobie odpuściłam.
Po argentyńskiej stronie jest więcej chodzenia i jest kładka, która prowadzi ponad uskokiem. Z jednej strony widać rzekę, a z drugiej kaskadę spadającą z hukiem, a jest to ciągle ta sama woda. Ta sama rzeka.
Pomyślałam sobie, że życie jest jak wodospad - płynie sobie niezbyt szeroka rzeczka, po kamykach dobrze znanych i wcale się nie spodziewa, że za chwilę trzeba będzie wykonać skok. I że nie ma przed tym skokiem ucieczki. I że można skręcić przy nim kark.
Nie spodziewa się też rzeczka, że ten skok nada jej kształt.
P.S. Byłam w Foz do Iguacu, po brazylijskiej stronie, w czymś w rodzaju ptasiego ZOO. W czymś rodzaju, bo ptaki tam pomieszczone w 50% są uratowane z jakichś ptasich opresji. Teraz są bezpieczne, choć w klatkach. Woliery są bardzo wysokie, więc swobodnie fruwają i mają prawie jak w domu, ale jest to jedno z tych „prawie”, które robi różnicę.
Dlaczego o tym wspominam? Bo uświadomiłam sobie tam będąc, że większość tych ptaków i zwierząt widziałam w naturze.
Doszło do mnie, że naprawdę zobaczyłam tzw. „kawał świata”.
Na własnych warunkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz