https://photos.app.goo.gl/n7kvgisZDxEtrk517
https://photos.app.goo.gl/KgetRfe1BwGf8Z2b6
https://photos.app.goo.gl/nm1j25PJU9JvZkjV7
03.02.2023. Bonito (Mato Groso) Brazylia
Leje.
Leje tropikalnie, bo zaczyna się pora deszczowa w stanie Mato Groso - największym na świecie tropikalnym terenie podmokłym i zalewowym (prościej bagiennym), co nie brzmi zachęcająco, ale wierzę na słowo tym, którzy tu byli i wybrali się na wyprawy w tropikalną dzicz.
Matka Natura sypie tutaj pełną garścią - roślinami, zwierzętami, wodą krystaliczną. I chcę to zobaczyć; przynajmniej choć trochę.
Póki co jednak od rana leje i powiedzieć, że ściana wody z nieba to nic nie powiedzieć. Ale jutro i pojutrze ma być znośnie więc zobaczymy.
Po pierwsze, a potem długo to samo - ogromna!!! Połyka Meksyk kilka razy, a przecież Meksyk też niemały! Jak się to przekłada na podróżowanie? Łatwo się domyślić - wszędzie daleko; 500 km to rzut beretem, 10 godzin jazdy to standard.
Schody zaczynają się tak około 17 godzin w autobusowym fotelu. Autobusy mają trasy dwu i trzy-dobowe i są bardzo wygodne, ale spacerować po nich - raczej niewskazane. Pociągi w ilościach śladowych, za to firm autobusowych ilość niepoliczalna. I przy okazji brazylijski kruczek, który w praktyce uniemożliwia podróżowane na własną rękę. A przynajmniej baaardzo utrudnia.
Otóż nie-Brazylijczyk nie może kupić biletu on-line. System zestandaryzowany po brazylijsku żąda CPF co jest brazylijskim numerem identyfikacyjnym. Chciałam „podłożyć” CPF Brazylijki i kupić na moją kartę, ale odrzuciło transakcję. Tak na dobrą sprawę droga jest tylko jedna - kupić bilet na dworcu i wtedy karta działa. On-line nie do użytku. Crazy.
Co jeszcze? Piękny, zielony i ciepły kraj. Trochę zimniej na południu, ale wciąż ciepło w porównaniu z Polską. Wszędzie coś rośnie (w przeciwieństwie do argentyńskich pustynnych pustkowi), ludzie uśmiechnięci. Na pierwszy rzut oka, bo pewnie jak się zagłębić, to sprawy się komplikują jak zawsze, ale pierwsze wrażenie - ludziom się żyje skokowo lepiej niż w każdym innym kraju w Ameryce Pd., który odwiedziłam. W dużych miastach podobno całe połacie biedy (słynne fawele), ale jeszcze tego nie widziałam. I zbyt natarczywie przyglądać się nie mam zamiaru, bo bieda ma różne oblicza. Te groźne również….
Po plażowaniu we Florianopolis pojechałam do Kurytyby - stolicy stanu Parana, trzymilionowego (lub dwu - zależy jak liczyć) miasta, które ma opinię „brazylijskiego Chicago” czyli jest największym ośrodkiem polonijnym w Brazylii.
Odwiedziłam park imienia Jana Pawła II, który jest równocześnie czymś w rodzaju skansenu, gdzie zrekonstruowano chaty wiejskie z początku wieku XIX, z czasów boomu polskiego osadnictwa. Na ławeczce przy wejściu siedziała para młodych ludzi płci obojga, w strojach ludowych. Wiedzieli co mają na sobie (strój łowicki), bo ich o to zapytałam. I to by było na tyle.
Bo oczywiście po polsku nie mówili i nie bardzo wiedzieli o co chodzi z tymi chatami. Chat jest siedem, a w każdej z nich jakaś ekspozycja. Nie próbowałam dociec dlaczego w jednej z chat są szopki krakowskie (choć później doczytałam, że za staraniem i z arcyszlachetnych pobudek patriotycznych, nestorki polskiej emigracji Pani Danuty Lisieckiej, ale to nie zmieniło pierwszego wrażenia kiczowatego kultywowania polskości).
Przełknęłam również aranżację wnętrza „chaty patriotycznej” (że tak roboczo ją sobie nazwę), w której obok kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej jest portret Jana Pawła II, w towarzystwie Tadeusza Kościuszki i innych polskich patriotów, a nad całością rozpościera się polska flaga i wielki napis „Boże coś Polskę”. Tego wszystkiego pilnuje człowiek w innym stroju ludowym, który uśmiecha się niepewnie.
Ja również uśmiechałam się niepewnie, bo miałam spore wątpliwości czy te szlachetne intencje osiągają zamierzony skutek.
Mówiąc we własnym imieniu - niekoniecznie. Zwłaszcza, kiedy w parku, w części spacerowej, zobaczyłam kolejny pomnik JPII, którego ręce złożone w modlitewnym geście, nie wiadomo dlaczego były zrobione z plastiku i przypominały puste, plastikowe butelki. O wyrazie twarzy nie wspomnę….
Ale o dziwo sporo ludzi się tam kręciło, choć w sumie nie wiem czy to tak znowu dobrze dla kształtowania światowej opinii o polskim poczuciu smaku…
Zwłaszcza, że Kurytyba pod tym względem (smaku) robi wrażenie. Pozytywne wrażenie. Autorem projektu architektonicznego miasta jest Polak Lubomir Ficiński - Dunin i co prawda ze względu na koszty, projekt nie został w całości zrealizowany, ale to, co jest, budzi podziw. System komunikacji uznawany jest za jeden z najlepszych na świecie.
Na mnie jednak największe wrażenie zrobiło umiejętne skomponowanie starówki z nowoczesnym skyline, oraz to, że budynki, różniąc się między sobą kolorem, fasadą, nawet kształtem, choć nie wysokością, stanowią estetyczną całość. Nie ma wrażenia przypadkowości i bałaganu. Zresztą Kurytyba tak właśnie została mi zarekomendowana - zobaczysz bogate, czyste, konserwatywne brazylijskie miasto (coś w tym jest - zamożność widać na ulicach, bardzo podobnie jak w Washington DC, a mieszkańcy zarabiając średnio o 60% więcej niż reszta obywateli, wpisują się do grona najbogatszych Brazylijczyków!).
No i rzeczywiście - rozmawiałam z paroma Kurytybyjczykami i tylko jedna osoba nie miała polskich korzeni! Szacuje się, że około 800 000 ludzi takie korzenie posiada.
Hm….
Ma Kurytyba sporo ciekawych miejsc (największy ogród botaniczny na świecie, mnóstwo parków i zieleni, bardzo ciekawą Starówkę), ale zdecydowanym numerem jeden jest Muzeum Oskara Nemeyera, coraz bardziej znane w świecie pod nazwą OKO. Budynek ma kształt ludzkiego oka i jest pomieszczony w przestrzeni, która eksponuje jego nowoczesny i czysty w rysunku kształt. Układ ekspozycji wewnątrz budynku nawiązuje do sposobu postrzegania przez ludzkie oko - panoramicznie i całościowo, a zwiedzanie odbywa się na planie elipsy, nawiązującej do kształtu ludzkiego oka.
Obok sztuki nowoczesnej, sztuka Dalekiego Wschodu (Indie, Chiny), trochę sztuki rdzennej. Ale na mnie największe wrażenie zrobiły zarówno sam układ jak i zbiory ekspozycji sztuki afrykańskiej. Absolutnie wspaniałe.
Jedno z najbardziej interesujących muzeów jakie w życiu widziałam.
Teraz jestem w Bonito. 1200 km na północ.
( na półkuli południowej trzeba się przestawić na myślenie, że północ oznacza ciepło i tropiki)
No i czuć tutaj zmianę klimatu nie tylko tego geograficznego. Trudno to zracjonalizować, ale czuć wyraźnie. A może czuć tu po prostu wieś - rozległą wieś, z szerokim oddechem w latyfundyjnym wymiarze.
Takim, w którym mężczyźni na codzień chodzą w skórzanych kapeluszach na głowach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz