25.01.24. - Galle, Sri Lanka
Jest dziewiąta wieczór, upał trochę zelżał, a od trzech dni jestem na Sri Lance, dawnym Cejlonie.
Samolot wylądował w nocy i nazywało się, że w Colombo czyli stolicy, ale znacznie bliżej było inne miasto - Negombo. Negombo z konieczności, Galle już na trasie; z wyboru.
Płynie ta podróż co najmniej w dwóch trybach - podróżniczej codzienności z jej mapo-plecakową krzątaniną i tym drugim, który ciężko schwycić, właściwie plącze się poza słowem, ale jest. Sprawia, że te trzy tygodnie, które minęły od wyjazdu z domu, to cała epoka i pomieściłaby co najmniej parę miesięcy. Znam to doświadczenie i wiem, że mija. To jest ten nawias pomiędzy rutyną jednego miejsca, a rutyną przemieszczania. Wtedy fenomen podróżowania odczuwa się najsilniej. Potem już się przywyka do tego, że tydzień może pomieścić 5 różnych materacy, tysiąc kilometrów i dwie granice. Nie musi, ale może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz