Opowiem Ci historię. Zwariowaną i zabawną. Zwyczajną w dzianiu się. Tajemniczą w swej celowości.
Jedną z tych „pętelkowych”, w których początek jest równocześnie końcem. A przynajmniej znaczącym etapem.
W grupie Pan American zostaliśmy przyjaciółmi z Don Anthony. Poniewaz zabierał głos w każdej dyskusji, to widać było, że zna Meksyk, więc go zaczepiłam czy nie miałby jakiegoś gotowca w rękawie. I, jak to bywa z dobrze poinformowanymi, miał. Meksyk, Gwatemala, Honduras, aż do Panamy - bardzo proszę; oto plan wycieczki.
Sprawdziłam z kim mam przyjemność i wyszło, że mieszka w Hondurasie. Dlaczego tak mi wyszło - nie pamiętam.
I oto jestem w Guanajuato, 2 listopada, wczesnym popołudniem. Duże miasto, niezły zasięg - ustalam szczegóły noclegów - tego wieczornego i zupełnie nieoczekiwanie, następnego też. Zaprosiła mnie Marie - co prawda do San Miguel de Allende, ale też mam to miasto w planie, a w dodatku rzut beretem z Guanajuato. Ale na razie jestem od dwóch godzin w kolorowym mieście na wzgórzach, podoba mi się bardzo i cieszę się na wieczór, bo gospodarz jest chętny do wyjścia. Przysyła mi link z adresem, klikam i…oczom nie wierzę! Pomyłka! Mieszka w innym mieście!