czwartek, 20 lipca 2017

Country music lecz nie countryside..


„Are you ready to dance?”- usłyszałam, nie zdążywszy jeszcze się dobrze rozglądnąć. Przede mną stał cowboy- senior, w zabójczym kapeluszu i z pękiem kluczy przy pasie. „Not yet” – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, no i na długie chwile musiałam wystarczyć sama sobie:)
Tym, czym dla Nowego Orleanu jest Bourbon Street, dla Nashville jest Brodway. Fragment głównej ulicy miasta, który dał mu oblicze, czyniąc go w oczach świata stolicą muzyki country.

"Love me tender".......


Michał (mój syn) miał 6 lat i jechaliśmy samochodem na wakacje nad morze. Sami, bo tata został, aby dopilnować remontu. Wtedy były jeszcze kasety i miałam taką jedną z Elvisem. Puściłam ją przekonana, że sprawiam nam obydwojgu dziką przyjemność, kiedy nagle mój sześciolatek powiedział – „mamo, jak możesz słuchać tak przesłodzonej muzyki! Weź to zmień, albo wyłącz.”
Nie mogłam się wtedy zdecydować czy być dumną, że moje bardzo nieletnie dziecko wykazuje takie muzyczne wyrafinowanie, czy się wstydzić własnych plebejskich gustów. Ostatecznie zdecydowałam, że go okrzyczę, ale ten epizod
określił mój stosunek do Elvisa na resztę mojego życia –

środa, 19 lipca 2017

Nowy Orlean czyli o wyższości bananów bez ogonków nad tymi z ogonkami..


„A te banany to kochaniutka rozdziel i poodrywaj ogonki. Co będziesz za ogonki płacić” !
Taką lekcją ekstra oszczędności powitał mnie wczoraj Nowy Orlean w osobie starej Murzynki z pomarszczoną i całą w uśmiechach, twarzą.
Poczułam, że nadaję z tym miastem na tych samych falach i dziś to się potwierdziło. Nie to żebym chciała tutaj mieszkać – broń Panie Boże! – ale uśmiech i brak zadęcia to było coś, z czym spotykałam się na każdym rogu French Quarter, nawet jeśli to byli turyści, tacy sami jak ja.
Co prawda to tylko

Rzecz o prawdziwej przyjaźni


Z Orlando wyjechałam o zmierzchu i było już koło północy, kiedy wylądowałam w jakimś motelu w Lake City.
Uszczknęłam trochę z tych 650 mil z Orlando do Nowego Orleanu, a poza tym chciałam się nacieszyć nocną jazdą. W mojej podróży pokonywanie tych przestrzeni istnieje w ten sam sposób co zwiedzanie. Jazda amerykańskimi drogami, które są szerokie, gładkie i bez końca daje mi mnóstwo radości i napełnia dobrą energią. A jazda w nocy ociera się o przeżycie mistyczne!:)
Nie ma bardziej niezbędnego,bardziej zwyczajnego i bardziej kochanego przedmiotu w Ameryce niż SAMOCHÓD.

wtorek, 18 lipca 2017

Show must go czyli z wizytą w Sea World w Orlando


Na początek zawisasz twarzą do ziemi. Wszystko co może wypaść lub odpaść trzeba zostawić w przechowalni więc zdjęłam nawet okulary. Wystraszoną i ślepą zapakowali mnie do urządzenia, które przy maximum dobrej woli można nazwać krzesełkiem. A dalej to tylko góra, dół, gdzieś w bok, pod słońcem i nad ziemią – los zdecydował, że koniecznie muszę nadrobić braki w testowaniu roller coaster:)
I powiem, że zdecydowanie mi się podoba!
No a potem całodzienny pobyt w Sea World.
Mnóstwo ludzi, gorąca, gwaru. Ogromne – dostałam mapkę, a i tak

Rzecz o parkowaniu czyli jak spędzać czas w Orlando..


Byłam pochłonięta układaniem swojego biustu, gdy nagle zamknęła się nade mną szczelnie. Mój biust popłynął w jedną stronę, nogi w przeciwną, a ręce wystrzeliły w górę, usiłując schwycić spieniony uchwyt. Udało się i tym i następnymi razami bo oczywiście znowu mówię o falach w Atlantyku.
Te fale są ciepłe, mocne i stanowcze, a ja znowu miałam szczęście do hotelu przy plaży. I właśnie one–fale, opóźniły mój wyjazd do Orlando.
I w dodatku, jak na złość

piątek, 14 lipca 2017

Lecimy na Marsa?


Poznałyśmy się kilka lat temu na Skypie, w okolicznościach w tej chwili nieistotnych. Wiedziałam, że pochodzi z Bułgarii i ma na imię Zaprinka. I że mieszka na Florydzie. Postanowiłam ją odnaleźć i właśnie wczoraj, wracając z Key West, odwiedziłam ją późnym wieczorem. Ugościła mnie wspaniale, a nocne pogaduchy przeciągnęły się na długo po północy. Po to warto podróżować – dla ludzi, których spotykasz na swej drodze. Resztę

Nieważne gdzie byle jechać czyli o przysmakach z przedniego siedzenia

Po porannym rzucaniu się w fale byłam świadkiem rozmowy dwóch African American people płci męskiej. Czynili poranne oblucje pod prysznicem przy plaży. Jeden z nich, starannie ścierając zrogowaciały naskórek z pięt, maszynką specjalnie do tego przeznaczoną, zwracał się do drugiego
z charakterystycznym zaśpiewem: „Hej man, you know...” i wyłożył swoją dewizę życiową, a mianowicie, że miękkie i wypielęgnowane pięty to przepustka do lepszego świata....He made my day:)
No, a potem Key West! Pasek ziemi biegnący na południe. Tam gdzie robi się szerszy niż na dwa samochody natychmiast jest zagarniany przez życie – zapełnia się sklepami, hotelami; widziałam też szkoły i cmentarze. Im dalej na południe robi się coraz badziej postrzępiony i

Miami - zagadki choć nie tylko...

https://photos.app.goo.gl/LvFcz4iXNboZ33Yp1
Miami mnie wykończyło! Gorąco, ruchliwie, krzykliwie, korkowo. A zaczęło się tak pięknie!!
Na plaży o szóstej nad ranem było jeszcze ciemno i zupełnie nikogo. Mistycznie. Zaliczyłam wschód słońca, długi spacer i rzucanie się w wysokie fale – ten punkt programu koniecznie do powtórzenia :):)
A potem na przemian jeździłam i chodziłam. Jest mnóstwo parkingów w każdej części miasta, więc krążenie

czwartek, 13 lipca 2017

Rzecz o głaskaniu aligatora i łapaniu motyli czyli w drodze do Miami


https://photos.app.goo.gl/i9mP5jPIbCe8Pl9l1
Docelowo Miami, ale po drodze było trochę do oglądania. Przede wszystkim Everglades. David Caruso w „Kryminalnych zagadkach Miami” często przeczesywał mokradła w poszukiwaniu kolejnych ofiar, a Dexterowi też się trafiało skorzystać z niezmierzonych połaci Everglades. Ściśle – to jest rzeka, ale bardzo wolno płynąca i dlatego zarasta bujną roślinnością, z czego korzysta ptactwo, różnej maści zwierzęta, no i główna atrakcja – aligatory! Przypadło mi miejsce
po „dobrej” stronie łodzi i w dodatku z samego kraju. Więc punkt obserwacyjny – pierwsza klasa. „ Główna atrakcja” podpłynęła tak blisko, ze mogłam pogłaskać, ale jakoś nie miałam ochoty.. Odwiedziłam również „Świat Motyla” - coś w rodzaju motylej konferencji na szczycie – zleciały się właściwie z całego świata i latają sobie pod olbrzymią kopułą z siatki. Mający mniej szczęścia reprezentanci zostali przyszpileni i wystawieni w gablotkach pod dachem. Zadbano również, żeby się czuły jak w domu więc są i papugi i kolibry i różne ptaszki, których imion nie pamiętam. No i Muzeum Robactwa. Miałam wrażenie, że dobrze się czują, karmione warzywami i owocami.
Chodzi się tam wśród kwiatów, z głośników cichutko płynie muzyka fortepianowa, motyle przysiadają to na ręce, to na głowie i człowiek się czuje jak w innym świecie. Dopiero robaki sprowadzają cię na ziemię. Dosłownie:)
Tę i następną noc spędzę w Miami Beach. Hotel nie jest z tych, zapierających dech, ale położony jest tuż przy plaży. Uznałam, że ten atut przebija wszystko inne i już jestem po kąpieli w Atlantyku i po nocnym spacerze plażą. A jutro zamierzam oglądać wschód słońca i zażyć porannej kąpieli.
Jest taki cieplutki :)


środa, 12 lipca 2017

Przyjaciół poznajemy odwiedzając ich...


https://goo.gl/photos/rmhGR2k6HExmVx4j6
Dziś był dzień relaksu – z basenem zaraz z rana, z jazdą samochodem , ale tylko trochę, ze spacerem, but just around, z pysznym lunchem i zakupami. A pod koniec dnia zorientowałam się, że dziś niedziela – czyli wszystko prawidłowo:) Gwóźdź programu – pobliskie Palm Beach.
Jest to jedno z tych miejsc gdzie można się otrzeć o prawdziwy luksus i prawdziwie wielkie pieniądze. Jak wielkie?

Wśród piratek - St.Augustine


A dziś znowu długa droga z Savannah na południe Florydy do Boca Raton dokąd zostałam zaproszona przez przyjaciół z Chicago, korzystających okresowo ze słońca Florydy.
460 mil z przerwą na zwiedzanie St. Augustine, przejechałam w czasie jaki założyłam i stanęłam punktualnie o 5 po południu przed ich domem na umówioną kolację:)
Byłam z siebie bardzo dumna:)!
Natomiast samo St Augustine jest małym, ale wcale nie sennym miasteczkiem. Jest ważne bo

wtorek, 11 lipca 2017

Savannah czyli recepta na to jak się zgubić w małym mieście


Savannah to dla mnie miasto pięknych domów. Są kościoły, jest synagoga, są muzea. Ma historię sięgającą początków XVIIIw. czyli w Ameryce prawie starożytną. Ma swoich herosów,a wśród nich naszego rodaka – Pułaskiego. Ale to wszystko razem jest powieleniem tysiąca innych świątyń, historii i ich bohaterów.
Natomiast jedyne w swoim rodzaju

Spacerkiem po stolicy



https://goo.gl/photos/hq5cko81DRoXcygA9
Największe zło na świecie popełniają ludzie nie mający motywów, ani przekonań. Ludzie którzy nie chcą być osobami. Zło nie jest demoniczne – jest banalne.
Ta kwestia, wypowiedziana w filmie Margaret von Trotta o Hannah Arendt, pod takim właśnie tytułem („Hannah Arendt”) utkwiła mi mocno w pamięci. I towarzyszy przy takich okazjach jak dziś rano, bo mój ostatni dzień w Waszyngtonie rozpoczęłam od wizyty w Holocaust Memorial Muzeum.
Zło jest niemyśleniem, jest byciem w stadzie. Zło jest przeciętne do bólu, tak jak przeciętna, a momentami dobroduszna była twarz

From the door to the next door czyli o zwiedzaniu muzeów Waszyngtonu

https://goo.gl/photos/xJbbEPvXedtsqhL49
Nigdy bym nie przypuszczała, że podróżowanie w wirtualnej grupie może być tak ciekawe!
Znam Was prawie wszystkich, niektórych bardzo dobrze, a z niektórymi też i podróżowałam. Snuję przypuszczenia komu i co by się podobało, a komu nie bardzo. Spieram się, przekonuję i zbieram argumenty do dyskusji. Cały czas chodzę z Wami wszystkimi zamiast kłócić się o porę lunchu tylko z jednym.
Naprawdę - niezwykle inspirujące!! Polecam wszystkim kochającym podróże!:)
A dziś z samego rana pobiegłam pod Biały Dom po fotografię „ku pamięci”, a zaraz potem stanęłam bezradnie na skrzyżwaniu kilku ulic z mapką w ręku, próbując
https://goo.gl/photos/xJbbEPvXedtsqhL49
Dzień zaczął się od deszczu. Myślałam, że jakoś przemknę do sklepu po parasol, ale się nie udało. Potem przeszło, chociaż cały dzień pod chmurką. Chodziłam do późnego wieczora chcąc poczuć miasto i ustalić kolejność zwiedzania na dzień następny.
Waszyngton bym określiła jako monumentalny, czysty i zamożny. Przynajmniej Downtown gdzie skupione jest wszystko, co stolica chce pokazać odwiedzającym ją gościom. Muzea, galerie, pomniki, budynki rządowe –całość w jednym miejscu zwanym National Mall czyli Galerią Narodową na świeżym powietrzu.
To wszystko tonie
w zieleni parków i alejek, a jeśli poczujesz, że się zgubiłeś to wystarczy obrócić się wokół własnej osi i poszukać Pomnika Waszyngtona – wysokiej na 170m białej iglicy, od której nic w Waszyngtonie nie może być wyższe. W porównaniu do wszystkich ogromnych budowli, National Mall sam Biały Dom wydaje się domkiem letniskowym. Pełno ludzi wokół i jak stanie paru wyższych to White House składa się jak House of Cards chociaż w filmie nie o wielkość chodzi – wiem:).
Na ten uroczysty wizerunek miasta nakłada się inny – mniej oficjalny. Tworzy go tętniąca życiem ulica z całą masą restauracji i barów pełnych ludzi – o dziwo trochę mniej niż zazwyczaj zajętych swoimi telefonami, za to rozgadanych i pokrzykujących od czasu do czasu. Centralna część Downtown to ulice szerokie, przecinające się pod kątem prostym. Ale odrobinę dalej już się buntują - skręcają, owijają się wokół rond, wznoszą i opadają. Dużo wiktoriańskiego stylu przypomina o XIX-wiecznym rodowodzie miasta.
Dałam się porwać tej atmosferze i zabłądziłam do Chinatown. W porównaniu z chicagowskim – maleńkie, ale takie ładniutkie:). Tak przy okazji - mieszkałam kiedyś blisko chicagowskiego Chinatown. To sąsiedztwo stało się dla mnie życiowo ważne za sprawą fryzjera. A właściwie fryzjerki, która włada czterema językami w tym trzema chińskimi oraz angielskim i która za każdym razem na mój widok wpada w chiński zachwyt, co wydatnie wpływa na wzrost mojej samooceny i ogólnie nastroju . Ile razy czułam, ze zasysa mnie czarna dziura, szłam do fyzjera i ordynowałam zmianę wizerunku. Aż wreszcie doszłyśmy do kresu czyli do „krócej się nie da”. No i znalazłam się w czarnej otchłani i na dnie. Szczęśliwie włosy rosną mi szybko więc pojawiło się swiatełko w tunelu i teraz chodzę równie często, ale tylko po „just a little bit”. Obydwie dostajemy to, co chcemy: ona pieniądze, a ja zdecydowanie niekłamany zachwyt w jej chińskich oczach.

P.S. Bardzo, bardzo Wam dziękuję, że jesteście ze mną. Czuję się jakbym była na grupowej wycieczce:) Świetnie!
















myśli "uczesane" w drodze do stolicy

gotowa do drogi
Jestem w Waszyngtonie, w mieszkaniu syna mojej cudownej Asi, zajęłam pozycję półleżącą z laptopem na kolanach i piszę do Was:)
u Josepha syna Asi w Waszyngtonie
uroczy gospodarz
Minął pierwszy dzień mojej eskapady. Rozpoczął się zaraz po północy bo nie sposób spać, kiedy ma się za towarzysza podróży bezsenną, uskrzydloną istotę w białej sukni, a na dodatek roje motyli w brzuchu.
Ostatecznie wyruszyłam o siódmej nad ranem z optymistycznym „continue on the route 711 miles” (1144.71km) (sic!) i cichą nadzieją, że mój samochód okaże się samolotem
gdy utknę w korku. Szczęśliwie korków nie było i po 12 godzinach jazdy dotarłam na miejsce.
W Maryland dołączyła kolejna pasażerka z tych podróżujących po nieskończonych szlakach- Jane. Pochodziła z Baltymore i najwyraźniej wróciła w rodzinne strony, chociaż pochowaliśmy ją w
nie Stelli ale bardzo podobny
"Bądźcie proszę ze mną przez najbliższe trzy tygodnie, może trochę krócej - zarys planowanej trasy jest w linku poniżej.
A ja wyruszam samotnie w moją pierwszą, amerykańską podróż, bo ku mojemu najwyższemu zdumieniu nikt z krewnych i znajomych FB-kowego królika nie zgłosił się jako chętny do wspólnej przygody!
Żartuję oczywiście - tak naprawdę większych nadziei nie miałam, więc brak towarzystwa mnie nie zniechęcił. Jestem w Ameryce dwa lata z kawałkiem i nic tylko Chicago i okolice; no i jeszcze moi staruszkowie płci obojga, którym towarzyszę, ale jeśli w podróży to zazwyczaj tej ostatniej...
Stella była jedną z nich – dwa miesiące temu wyruszyła

powitanie

Witam i dziękuję. Bo jak ktoś czyta te słowa to znaczy że zajrzał i do drugiego słowa dotarł - razem z pierwszym są szczerym welcome i to chyba tyle.Reszta się okaże w praniu.
Nie wiem do kogo piszę, ale chyba do znajomych; może do znajomych znajomych. No więc chyba wiadomo kto, co i jak. Ale i tak parę słów dlaczego.
Jestem w Ameryce czwarty rok. Jak wszyscy - mieszkam,pracuję, czasem się smucę, ale generalnie jest OK.

Azja 7

  18.04.24. Amman, Jordania https://photos.app.goo.gl/FDR6dJaEBJx3bizk9 https://photos.app.goo.gl/cCUZk5AUfXQjW2ve7 https://photos.app.goo.g...